"Po biegu bałam się, że mnie zdyskwalifikują, bo jury zauważyło, jak podczas biegu klasykiem użyłam kroku łyżwowego. Wszystkie zawodniczki tak robią, ale ja nie umiem tego za bardzo ukryć. Po biegu musiałam iść do FIS i się tłumaczyć sędziom, głosowali nawet czy mnie zdyskwalifikować czy nie!" - tłumaczyła powód swych nerwów Kowalczyk.

Reklama

Na szczęście sędziowie nie zdecydowali o dyskwalifikacji. "Byłabym bardzo smutna i wkurzona, gdybym straciła medal właśnie z powodu dyskwalifikacji. I dlatego się rozpłakałam, wchodząc na podium. Gdybym była czwarta, nie byłoby łez - nigdy nie płaczę z powodu wyniku sportowego" - mówiła Polka.

Także końcówka biegu na 15 kilometrów była niesamowicie emocjonująca. Sprawa złotego medalu była przesądzona - zdobyła go niesamowita Norweżka Marit Bjoergen, dla której to już drugie złoto w Vancouver. Pewne było także srebro dla Szwedki Anny Haag.

Ale sprawę brązu wyjaśniła dopiero fotokomórka. Niemal równo na metę wpadły: Justyna Kowalczyk i Norweżka Kristin Stoermer Steira. O tym, która znajdzie się na podium, decydowała fotokomórka. W tym czasie trybuny, na których było bardzo wielu kibiców z Polski, zamarły. Gdy spiker ogłosił, że brąz przypadł Polce, zaczęło się szaleństwo. Sama Kowalczyk zaczęła krzyczeć i skakać z radości.

Reklama

Chwilę potem widać było Justynę, przebraną już w dres i... ocierającą łzy. Także w czasie dekoracji kwiatami Polsce wciąż szkliły się oczy.