– To coś cudownego. Widać, cuda się zdarzają – mówiła po biegu Katarzyna Bachleda-Curuś. Katarzyna Woźniak długo nie mogła uwierzyć w to, co się stało. – Spojrzałam na czas i zobaczyłam, że tracimy do Amerykanek blisko sekundę. Pomyślałam sobie: nie damy rady. Ale jak minęłyśmy linię mety, okazało się, że mamy brąz – dodała warszawianka.

Reklama

Sukces zawodniczek i trenerów

– Igrzyska to odrębne zawody. Mieliśmy wiele przypadków, gdy po medale sięgali zawodnicy, którzy nie mieścili się w dziesiątce Pucharu Świata. Choćby Niemiec Jens Boden, który wygrał brąz w Salt Lake City na dystansie 5000 m. A medal naszej drużyny w porównaniu z jego wyczynem to znacznie mniejsze zaskoczenie. W Vancouver wystąpiło tylko osiem najlepszych ekip świata. A to nie jest tak, że jedzie ten, kto chce. Trzeba zająć miejsce w ósemce na trzech Pucharach Świata – mówi Paweł Zygmunt, medalista mistrzostw Europy i świata, czterokrotny olimpijczyk.

Sukces polskiej ekipy przyszedł niespodziewanie. Po słabych występach indywidualnych, w których nasi panczeniści osiągali jedne z najsłabszych czasów, wielu postawiło na nich krzyżyk.

– Pokazały wspaniały charakter. Z Japonkami przegrały niewiele, o ułamki sekund, a mogły przecież walczyć nawet o złoto. A z Amerykankami to było coś wspaniałego. Trochę się poczułam, jakby to był prezent dla mnie, w końcu medal został wywalczony niemalże w rocznicę mojego osiągnięcia (21.02.1960) – uważa Helena Pilejczyk, brązowa medalistka sprzed 50 lat ze Squaw Valley. – Ten sukces zmobilizuje dziewczęta do większego wysiłku, doda im także wiary, że mogą wygrywać indywidualnie. W Soczi będziemy cieszyć z więcej niż jednego krążka – dodaje.

Reklama

czytaj dalej



Reklama

Czas na ruch działaczy

Co będzie dalej z polskimi z panczenami? Mimo ogromnych tradycji, medali w imprezach międzynarodowych, polscy łyżwiarze szybcy to ubodzy krewni przy takich potęgach jak Niemcy, Holendrzy czy Kanadyjczycy i Amerykanie. Warszawski tor Stegny to rozpadający się zabytek, który nie nadaje się nawet do jazdy amatorskiej. A mimo to jeszcze w ubiegłym roku odbyły się na nim mistrzostwa Polski. Wizerunek związku ratuje nowoczesny obiekt w Zakopanem otwarty przed rokiem. – Naszym największym problemem jest brak hali. Musimy wydawać pieniądze, by trenować w Berlinie, USA, czy w Holandii, zamiast w Polsce. Potrzebny jest też tor w Elblągu, skąd pochodzi bardzo wielu zawodników, gdzie pracuje też trenerka Ewa Białkowska. Wystarczyłby taki na 330 m, gdzie można by było organizować mistrzostwa Polski – mówi Zygmunt.

Hala miałaby powstać w miejsce toru Stegny. Obiekt z trybunami na przynajmniej 6 tys. widzów mógłby służyć nie tylko panczenistom, ale też hokeistom. Warszawa w końcu też mogłaby się ubiegać o organizację zawodów z cyklu Pucharu Świata, a kto wie, czy i nie imprez takich jak mistrzostwa Europy lub świata.

Niestety mimo że projekt powstał przed wielu laty, nadal nie znalazły się odpowiednie fundusze na jego realizację. – Mam nadzieję, że teraz coś drgnie. Że ta hala stanie jeszcze za mojego życia – mówi Pilejczyk.