Gdy wieść o rewelacyjnym czasie 55-latka dotarła do Meksyku, jedna z tamtejszych gazet nie bez przyczyny zakwestionowała autentyczność wyniku. Madrazo musiałby być nadczłowiekiem by, dobijając sześćdziesiątki, osiągnąć taki rezultat. Sprawdzenie zapisu na microchipie polityka potwierdziło wszystkie przypuszczenia. Okazało się, że Meksykanin przebiegł nie 42.195, a 27 kilometrów.

Reklama

"Nie jestem oszustem. Faktycznie zabrakło mi sił i zszedłem z trasy na 21. kilometrze. Sędziowie skierowali mnie wtedy na metę, bym odebrał swoje ubranie i medal. Nie miałem jednak zamiaru uważać się za zwycięzcę. Pragnąłem tylko całą sytuację wyjaśnić" - idzie w zaparte Madrazo.

Polityk wbiegł jednak na metę rozradowany od ucha do ucha, z rozłożonymi w geście triumfu rękami. Gdy Meksyk usłyszał o jego wyniku, Madrazo z początku opowiadał o miesiącach treningu oraz życiowej formie. Smaczku historii dodaje fakt, że polityk związany jest z partią, która przez kilkadziesiąt lat fałszowała wyniki wyborów.

Naturę ludzką, jak widać, ciężko zmienić. Oszust oszustem pozostanie. Nie ma różnicy, czy to sport, czy polityka.