Jak doszło do pana walki w Polsce?
To pytanie nie do mnie. Sam byłem bardzo zaskoczony tą propozycją. Spodziewałem się raczej kolejnej walki w Stanach.

Czym różni się gala w Katowicach od tych o najwyższą stawkę, odbywających się w Nowym Jorku lub w Atlantic City?

Z mojego punktu widzenia praktycznie niczym. Na ringu jestem sam na sam z przeciwnikiem. Presja jest taka sama. W Katowicach będą kibice, ale w Stanach na moje walki też przychodziło wielu Polaków.

Wraca pan do ringu po dwóch latach. Jak pan traktuje pojedynek z Jeremym Batesem?
Jako wielki sprawdzian. Przekonam się, czy jeszcze mogę i potrafię boksować - w moim wieku i w tym momencie kariery. Jeżeli okaże się, że nie, odejdę. Jeżeli tak, będę to robił dalej.

I być może, jeszcze raz - już piąty - powalczy pan o mistrzostwo świata?

Zobaczymy, czy to w ogóle będzie realne. Sam chciałbym się przekonać, czy jeszcze stać mnie na taki reżim treningowy? Czy mogę coś z siebie wykrzesać, najpierw w gymie, a potem w ringu?

Przed najbliższą walką jeszcze pan tego o sobie nie wie?

Przecież to tylko rozgrzewka. Chciałbym powiedzieć jasno, żeby wszyscy mnie zrozumieli ? to ma być sprawdzian, czy mam jeszcze jakieś szanse w tym całym boksie.

Co pan wie Jeremym Batesie, nazywanym Bestią?

Z nim jest taki numer - albo wygrywa wyraźnie, albo z kretesem przegrywa. Bardzo szybko kończą się te jego walki. I tyle wiedzy na razie mi wystarczy. W końcu to tylko rywal na przetarcie.

Jak spędzi pan czas do walki?

Jadę do Wisły trochę potrenować i zaaklimatyzować się. Przyda się, bo pogoda na razie sobie ze mnie zakpiła. Mówiono mi, że jest piękne lato, a zamiast 30 stopni leje deszcz.

Ma pan w planach jakieś spotkania z kibicami?

Na razie nie, ale mogę mieć. W końcu to ja jestem tu dyrektorem zamieszania. Mam nadzieję, że kibice nie spuszczą mi lania.

Którego z mistrzów wagi ciężkiej ceni pan najbardziej?
Trudno powiedzieć. Ciekawie zapowiada się walka Lamona Brewstera z Władymirem Kliczką w lipcu. Jestem ciekaw, czy Brewsterowi uda się znów zdobyć tytuł.

To właśnie Brewster pobił pana w 53 sekundy. Teraz obydwaj trenujecie razem u Buddy'ego McGirta.
Tak się jakoś złożyło. Dziwne, prawda? Kiedy kogoś nie można pokonać, trzeba się z nim zaprzyjaźnić. Albo odwrotnie, trzeba się z kimś zaprzyjaźnić, żeby go pokonać. A Brewster to bardzo fajny chłopak. Szykuje się do walki z Kliczką, więc Buddy przyleci do Polski w środę. Na razie będę trenował z Andrzejem Gmitrukiem.

Trenera McGirta pamięta pan jeszcze jako zawodnika?
Poznaliśmy się chyba w 1994 roku, kiedy on walczył z Pernellem Whitakerem w Virginii. Ja miałem tam obóz treningowy.

Jakim był zawodnikiem?
Bardzo dobrym, został przecież mistrzem świata. Jego największym problemem było to, że nie potrafił boksować z mańkutami.

Tak jak Tomasz Adamek, który przegrał z leworęcznym Chadem Dawsonem.

To jest bardzo ciekawe, bo Adamka do tej walki przygotowywał McGirt. A syn Buddy'ego jest mańkutem i Tomek z nim sparował. Mimo to w walce coś nie zadziałało. Adamek nie wyciągnął wniosków.

McGrirt jest dobrym trenerem?

To zawodowiec. Wie o czym mówi i co robi. To mi się w nim podoba.

Mówił pan kiedyś, że boks to sport zespołowy, że to niezwykle ważne, aby mieć w swoim narożniku właściwe osoby. Czy z McGirtem jesteście zespołem?
Na razie widzę, że rozwijam się, doskonalę. Każdego dnia uczę się od niego czegoś nowego. Może coś z tego zostanie mi w głowie?

Boksuje pan już wiele lat. Czy zmiana starych nawyków jest w ogóle możliwa?
Tu nie chodzi o całkowitą zmianę stylu. Bardziej o to, żeby do treningu coś cennego dodać. Dowiaduję się na przykład, że ten sam cios wyprowadzony trochę inaczej, działa w inny sposób. Niewielka zmiana, a przynosi efekt. Buddy potrafi mi to pokazać, zainteresować mnie.

Widać już efekty tego treningu?

Nie wiem. Ocenianie efektów po sparingach jest jak wróżenie z fusów. W walce wszystko może potoczyć się zupełnie inaczej. Zobaczymy w sobotę.

Nie zastanawia się pan, co się stało z amerykańskimi mistrzami? Kiedyś pan był jedyną nadzieją białych. Dziś biali rządzą w wadze ciężkiej.
Czarnoskórzy są tam cały czas. Tylko tak się złożyło, że ich nie widać. To się na pewno niedługo zmieni. Ale z tą dominacją Rosjan to bardzo ciekawe. Zobaczcie choćby na tenis. Od jakiegoś czasu są potęgą. Jak się nazywał ten ich pierwszy wielki gracz?

Kafielnikow.

Tak. Ale nie o niego mi chodzi.

W takim razie Safin.
Właśnie, Marat Safin. Wygrał w Wielkim Szlemie, chyba US Open i Australian
Open.

Czyżby lubił pan tenis?
Bo tam niesamowite rzeczy się dzieją. Ostatnio Nadal przegrał na mączce z Federerem. Przecież to jest tragedia. Nadal zawsze go lał na clayu, wygrał wcześniej chyba z siedem czy osiem razy. Coś mi się wydaje, że za dobrze się poczuł ten Nadal.



















































Reklama