Francuzi byli wczesnym przedpołudniem za Serbią. Wielką Serbią, jak pisze od kilku dni tutejsza prasa, mając na myśli oczywiście tenis. Zachowanie kibiców na Roland Garros bardziej wynikało z niechęci do Marii Szarapowej niż sympatii do Any Ivanović.

Reklama

Ludzie nie lubią Rosjanki za jej wyniosłość. Koleżanki po fachu też zresztą na Maszą nie przepadają. "Ona tylko przed kamerami zachowuje przymilnie" - powiedziała niedawno reprezentantka Izraela Shahar Peer. "Tak naprawdę jest arogancka i antypatyczna" - dodaje.

Ana Ivanović sprawiła więc widzom sporo radości, zwyciężając Szarapową w sposób nie podlegający dyskusji (6:2, 6:1). Mecz trwał krótko (1 godzinę i 5 minut) i nie przyniósł emocji. A jeszcze dwa dni wcześniej pewna siebie Rosjanka mówiła na konferencji prasowej, że nie będzie zaskoczona, jak wygra cały turniej.

Awans do finału na Roland Garros to oczywiście największy sukces w karierze pochodzącej z Belgradu tenisistki. Gdy jeszcze mieszkała w kraju, trenowała zimą w basenie, z którego spuszczano wodę i umieszczano na dnie wykładzinę dywanową Nie można było grać po przekątnej, bo partnerka rozbiłaby się o ścianę. Ana szybko jednak opuściła rodzinne strony. Szwajcarski sponsor zaproponował jej przenosiny do Bazylei.

Reklama

Ojciec Any Miroslav Ivanović potężną sylwetką przypomina gracza rugby. Pracuje jako konsultant w firmie telekomunikacyjnej. Ze śmiechem wspomina moment, gdy córka weszła do pierwszej dziesiątki światowego rankingu i stała się znana w Serbii. "Dostałem w pracy olbrzymią podwyżkę" - mówi. "Trzy razy więcej, niż wcześniej zarabiałem" - dodaje. Co to będzie, jak Ana zostanie liderką kobiecego tenisa? To wcale nie jest wykluczone. Ivanović ma dopiero 19 lat i wielką karierę przed sobą. Pytana, czy jest ktoś bliski jej sercu w jej życiu, odpowiada: "tatuś". Jak Marilyn Monroe w słynnej piosence.

Dzień wcześniej w dwóch ćwierćfinałach turnieju męskiego też ciężko się było doszukać jakichkolwiek emocji. Na przebieg drugiego z tych meczów kolosalny wpływ miała bliska znajomość obu uczestników. Carlos Moya już przed rozpoczęciem pojedynku wiedział doskonale, że z Rafaelem Nadalem może ewentualnie wygrać tylko podczas wieczornej zabawy na playstation.

Na korcie nie ma żadnych szans. Carlos walczył, wdawał się z młodszym kolegą w długie wymiany, które jednak przeważnie przegrywał. Chodził nawet co jakiś czas do siatki, ale wtedy rywal mijał go precyzyjnymi pasingszotami. Przegrał gładko 4:6, 3:6, 0:6. "Grałem na 100 procent swoich możliwości" - zapewniał Moya podczas konferencji prasowej. – Ale mecze z Nadalem mają to do siebie, że człowiek rozgrywa najlepszy mecz w życiu i schodzi z kortu pokonany w trzech setach. Nie wykorzystałem nielicznych okazji do przełamania serwisu Rafy. W sumie jednak jestem z siebie zadowolony.

Reklama

Nadal zmierzy się w piątek z Serbem Novakiem Djokoviciem, który uporał się z Igorem Adriejewem łatwiej, niż wszyscy oczekiwali (6:3, 6:3, 6:3). "On nie ma słabych punktów" - komplementował zwycięzcę Rosjanin. Z przyznaniem racji Andriejewowi należałoby się jednak wstrzymać do zakończenia dzisiejszego półfinału.

W drugim męskim półfinale walczyć będą Szwajcar Roger Federer i Rosjanin Nikołaj Dawydienko. Tu walka może być bardzo długa i zacięta. Posępny Kola jest znakomicie przygotowany do tegorocznego turnieju. Roger trenował w czwartek przed południem na jednym z bocznych kortów. Nie było żadnych fajerwerków, Szwajcar mozolnie przebijał piłkę, jakby przyzwyczajał się do tego, co go czeka dziś w meczu z Dawydienką.