Gdy kilka minut po godzinie 14.00 samolot Gollobów przeleciał nad stadionem Unii Tarnów, nic nie wskazywało na to, że wkrótce dojdzie do tragedii. Władysław Gollob za sterami swojej Cessny czuł się wyśmienicie. Nad boiskiem Unii zniżył lot, na wysokości kilkudziesięciu metrów pomachał skrzydłami i skierował samolot w kierunku lotniska. To był jeden z ostatnich udanych manewrów seniora najpopularniejszego żużlowego rodu w Polsce - pisze "Fakt".

Reklama

Pas startowy lotniska w Tarnowie od razu wydał się za krótki. Władysław podchodził do lądowania dwukrotnie. Za drugim razem posadził już samolot, jednak instynkt podpowiedział mu, że nie zdąży wyhamować przed linią drzew. Z impetem pociągnął drążek, jednak było już za późno. Samolot zahaczył o najwyższe drzewa podwoziem. Dziub awionetki momentalnie opadł w dół, samolot wykonał dwa obroty i kołami do góry z impetem uderzył o ziemię.

Tomasz Gollob siedział u boku swojego ojca, jednak ani na chwilę nie stracił przytomności. Pierwszy wydostał się z samolotu i rzucił się do ratowania nieprzytomnych pozostałych pasażerów. Pamiętał, że zbiorniki są pełne paliwa i w każdej chwili może dojść do wybuchu. "Ledwo stał na nogach, jednak instynktownie rzucił się na ratunek" - opowiada trener Unii Marian Wardzała, który wkrótce po wypadku spotkał się z Gollobem. Tomek wybił zablokowane drzwi, wyciągnął mechanika i siedzącego z tyłu Rune Holta. Próbował też wyciągnąć ojca, jednak ten miał zablokowane nogi. Tomek czuł, że słabnie, ale nie dawał za wygraną. Upadł dopiero, gdy usłyszał syreny i wiedział, że wkrótce nadejdzie pomoc - pisze "Fakt".

"W szpitalu Tomek robi dobrą minę do złej gry. Stara się to ukryć, ale widać, że go boli. Na szczęście nie ma poważnych obrażeń, jest jedynie mocno potłuczony. Gorzej wygląda jego mechanik, który prezentuje się jakby właśnie wrócił z dobrej wiejskiej imprezy" - starał się żartować Wardzała. "Z Tomkiem zdążyłem już porozmawiać o żużlu. Stwierdził, że najpóźniej za półtorej tygodnia chce wrócić na tor" - dodał trener.

Poszkodowana czwórka szybko trafiła do szpitala wojewódzkiego w Tarnowie. Ojciec żużlowców niemal od razu dostał się na stół operacyjny. Skomplikowane złamanie ręki, nogi i obojczyka sprawiły, że zabieg trwał ponad trzy godziny. W tym czasie do szpitala dojechał już Jacek Gollob, który ze łzami w oczach krążył po szpitalnych korytarzach. "70-letni człowiek walczy o życie, a ja nic nie mogę zrobić" - opowiadał "Faktowi" ze wzrokiem wbitym w podłogę. Dobrze wiedział, że tata ma wszczepione by-passy. Operacja zakończyła się dopiero grubo po godzinie 18:00.



Dużo wcześniej szpital opuścił Norweg Rune Holta. Nie miał wiele do powiedzenia. "Bardzo boli mnie szyja, najważniejsze, że wszyscy przeżyliśmy. Chyba najlepiej z wypadku wyszedł Tomek, mam nadzieję, że jego tata też szybko wróci do zdrowia" - mówił wsiadając do swojego auta. On tego wypadku mógł uniknąć, bo do Tarnowa miał przylecieć przez Kraków. Miał już zarezerwowany bilet, jednak w ostatniej chwili zmienił zdanie i do Tarnowa postanowił przylecieć z Gollobami.

Reklama

W szpitalu i jego okolicach na Tomasza czekały tłumy fanów. Najodważniejsi próbowali nawet dostać się na zamknięty oddział. Sam żużlowiec chciał nawet do nich wyjść, jednak po podniesieniu się, poczuł się gorzej i pozostał w swoim pokoju. Cały czas siedział u niego brat Jacek. "Tomek wyszedł z wypadku cało, bo jest silny. Jeszcze nie wiemy dlaczego doszło do tej tragedii. Ojciec to świetny pilot, latałem z nim wiele razy, ale wygląda na to, że tym razem popełnił błąd. Sam chciałem wyrobić licencję pilota. Po tym wypadku trochę mi przeszło" - opowiadał "Faktowi" smutnym głosem.

Do wczoraj do Tarnowa nie dotarła rodzina żużlowca. Żona spodziewana jest najwcześniej dzisiaj, a sam Gollob ze szpitala wyjdzie w ciągu najbliższych dni.