W sobotę zmierzy się pan z Władymirem Kliczko. To najważniejsza walka w pana karierze?
Zdecydowanie tak. W naszej pierwszej walce dałem z siebie wszystko i Bóg sprawił, że wygrałem. A Kliczko powiedział, że go zatrułem. To bzdura, w którą niestety wielu ludzi uwierzyło. Takie odbieranie radości ze zwycięstwa jest nie fair.

Jak będzie tym razem? Jak pobić Kliczkę?
Najlepiej go znokautować. Zawsze lepiej zakończyć walkę w ten sposób, niż zostawiać decyzję sędziom. Ale nie interesuje mnie, w jaki sposób wygram. Ważne, żebym zabrał mu pas.

Kliczko zapowiedział, że czekał na ten rewanż trzy lata i tym razem nie zamierza zmarnować szansy, by panu dołożyć.

Jest odwrotnie. To ja czekałem, żeby mu dołożyć. To jest moja szansa, żeby znowu być mistrzem świata i zakończyć tę gadaninę po naszej pierwszej walce.

Powiedział pan, że Kliczko będzie musiał pana zabić, żeby wygrać. Nie przesadził pan?
Powiedziałem to, co czuję. Ja nie przegram tej walki. Cokolwiek będzie się działo, wygram. Nigdy nie ustępuję, nie odpuszczam w żadnej sytuacji.

Wielu bokserów obraża się nawzajem przed walką. Wy z Kliczką tego nie robicie, wszyscy podkreślają, że obydwaj jesteście najmilszymi bokserami w wadze ciężkiej.
Obydwaj jesteśmy dżentelmenami. A dżentelmeni nie obrażają się nawzajem. Nigdy nie lubiłem trash talkingu. Nie muszę wygadywać głupot, żeby się zmotywować. Nie będzie łatwiej wygrać tylko dlatego, że obrzucę Kliczkę wyzwiskami. W ringu mówią za mnie moje pięści.

W zeszłym roku przegrał pan z Siergiejem Liakowiczem i stracił pas WBO.
Miałem mało czasu na przygotowania. Do tego dostałem w lewe oko i prawie nic nie widziałem. Nie byłem w stanie go namierzyć i trafić, nie mogłem uciekać przed jego ciosami.

Dlaczego zdecydował się pan trenować z Buddym McGirtem?
Buddy jest teraz najlepszym trenerem boksu na świecie. Sam był świetnym pięściarzem. A to ważne, bo już rozmowa z takim człowiekiem dużo daje. W sobotę wszyscy zobaczą, co w boksie znaczy technika. Jestem zupełnie inny niż trzy lata temu. To znaczy nadal staram się być dobrym człowiekiem, bo to jest najważniejsze i nigdy się nie zmieni. Ale Buddy zrobił ze mnie lepszego boksera.

To także trener Andrzeja Gołoty, razem ćwiczycie w jednym gymie na Florydzie.

Spotykamy się z Andrew, przybijamy piątki, rozmawiamy. Co za historia!

Trzy lata temu powalił go pan w 53 sekundy, a dzisiaj jesteście kolegami?
Zawsze powtarzam, że poza ringiem nie ma powodu, by prężyć muskuły i używać pięści. Boks to tylko nasz zawód. Dzięki niemu zarabiamy pieniądze, by nasze rodziny mogły godnie żyć. Wygrałem z nim, ale to już zamknięta historia.

Rozmawiacie o waszej walce?
Nie, nie padło o niej nawet słowo.

Gołota wrócił do boksu z powodu pana? Nie chciał zakończyć kariery taką porażką.
Naprawdę? To świetnie. Chyba dobrze, że jestem dla kogoś motywacją.

Dlaczego wasza walka była dla pana tak łatwa?
Wcale nie była łatwa! Zadziałał mój plan, ale muszę powiedzieć, że Gołota to bardzo twardy facet. Wstawał po moich ciosach, a niewielu ludzi na świecie jest w stanie to zrobić.

Co się stało z amerykańskimi pięściarzami? W wadze ciężkiej tytuły pozabierali wam Europejczycy.
Wielu z amerykańskich bokserów to lenie, którzy walczą tylko dla pieniędzy. Nie mają boksu w swoich sercach. W ten sposób do niczego się nie dojdzie. Ja jestem jak pit bull i przywiozę pas do Stanów.


































Reklama