Alunes zagrał tam wzorowaną na Timie Henmanie nadzieję brytyjskiego tenisa, Johna Cavendisha. W środę oczami wyobraźni widział się już pewnie w nowej życiowej roli - pogromcy Rafaela Nadala. Hiszpan wyszedł na kort z obandażowanymi kolanami. "Gdyby to nie było US Open, pewnie bym się wycofał" - przyznał po meczu. "Po raz pierwszy poczułem ból w lewym kolanie na treningu trzy dni temu. Zrobiłem sobie dzień przerwy, kolanem zajął się lekarz. Postanowiliśmy, że zagram, ale będę się starał za dużo nie biegać" - dodał.

Reklama

Jones zdołał wygrać 2. seta, a w kolejnym przełamał Nadala na 4:3. Wtedy Hiszpan poprosił o zmianę bandaży i spokojnie doprowadził do zwycięstwa 7:5, 3:6, 6:4, 6:1. "Wolałbym, żeby grał na jednej nodze, może wtedy miałbym przeciwko niemu jakąś szansę" - zażartował Australijczyk. Na konferencji prasowej Nadal był wyraźnie zirytowany kolejnymi pytaniami o kolano. "Zrobiono mi rezonans magnetyczny i wiem, że to nic poważnego" - zapewniał.

Z pomocą hiszpańskiego tłumacza udało się ustalić, że ma stan zapalny ścięgna. "To samo miałem w prawej nodze, kiedy grałem z Federerem w finale Wimbledonu" - wyjawił. Toni Nadal, wujek i trener tenisisty, przyznał jednak, że w meczu z Jonesem Rafa zagrał na 20, może 50 procent swoich możliwości. Przeciwko silniejszym rywalom to może okazać się za mało. Pytany o ewentualny finał z Federerem, Nadal obruszył się - "To nie jest dobry moment, żeby o tym mówić".