Marta Mikiel, Rafal Kazimierczak: Co się dzieje z białym sportem? Ostatnio wybucha w nim skandal za skandalem.

Rzeczywiście, tenis to był zawsze sport dżentelmenów, a ostatnio ma bardzo złą prasę. Zakłady bukmacherskie, kokaina wykryta u Martiny Hingis i jeszcze zatrucie Tommy'ego Haasa. Wszystko zaczęło się od afery bukmacherskiej w Polsce z rzekomym udziałem Dawydienki. Do tej pory turniej w Sopocie znany był przede wszystkim z tego, że po raz pierwszy zdobył tu ważny tytuł Rafael Nadal. Teraz jest słynny bo Dawydienko sprzedał tam mecz.

Chyba nie o ten rodzaj sławy nam chodziło...
No tak, tym bardziej że większość afer tenisowych ma swoje korzenie na Wschodzie. To obok Ameryki Płd. najbardziej niepewny region. Kiedyś bardzo nieprzyjemna atmosfera panowała wokół Jeleny Dokic z Serbii, Czesi Bohdan Ulihrach i Petr Korda wpadli na dopingu, a partner deblowy Matsa Wilandera, Karel Novacek miał problem z kokainą. Haasa jakaś dziwna słabość dopadła właśnie w Rosji, tuż przed decydującym meczem w półfinale Pucharu Davisa. Haas pewnie myśli, że skoro otruli Juszczenkę i Litwinienkę, to jego też. Podejrzane zakłady to oczywiście Rosja. Łatwo więc wskazać na Dawydienkę.

Ale na porażkę Dawydienki w Sopocie poszły zakłady o wartości 7 mln dol. To są konkrety.
Od początku nie mogę uwierzyć w jego winę. Lubię tego chłopaka. Ma naturalny talent i serce do gry, do tego jest niezwykle skromny. Nie kupi sobie willi w Beverly Hills, nie wyda fortuny na przyjęcia w St. Morritz albo na obraz Picassa. Dotarł na tenisowy szczyt, a nie ma wielkiego nazwiska. Sławę zawdzięcza dopiero tej aferze. Znam całe jego otoczenie -- żonę, brata, menedżera. Wiem, że takie machinacje nie leżą w jego naturze. To nie Kafielnikow, skądinąd sympatyczny, o którym wiadomo było, że jest hazardzistą i że żył szybko, z przygodami, mógł wpaść w długi, w złe towarzystwo. Bronię Dawydienki. Wiadomo, że przed przyjazem do Sopotu przegrał w trzech turniejach w pierwszych rundach. Może należy sprawdzić, czy w tamtych turniejach też obstawiano jego porażki. Może to klucz do całej sprawy. Może herszt jakiejś internetowej bandy, obserwując, jak słabo Nikołajowi idzie w kolejnych turniejach, kazał podczas turnieju w Sopocie podwoić stawkę. Ja mam swoją teorię. Moim zdaniem z otoczenia Dawydienki wyciekła informacja, że on chce szybko jechać na turniej do Kanady. Rok wcześniej po zwycięstwie w Sopocie przegrał tam dwukrotnie w pierwszych rundach. Tym razem dokuczała mu noga. Uważał, że jednym zwycięstwem w Polsce wypełnił swoją powinność wobec organizatorów. Taka była jego sportowa decyzja i ktoś ją wykrzystał. Najlepszym dowodem jego niewinności jest fakt, że ten mecz w Sopocie przerwał. Gdyby miał świadomość, że uczestniczy w wielkich zakładach, dograłby do końca.

O korupcyjnych propozycjach mówiło już kilkunastu zawodników. Podają konkretne sumy. Niemożliwe, żeby to sobie wymyślili.
To krzywdzące tenis wypowiedzi, z pewnością nieprzemyślane. Kiedy jest się młodym człowiekiem, łatwo coś chlapnąć. Ludzie lubią opowiadać różne rzeczy na modny temat, koloryzować. Po wypowiedzi Murraya zrobiła się afera, ale w kolejnym wywiadzie on się z niej wycofał. Pewnie w szatni Federer albo Nadal powiedzieli mu, że skoro coś wie, to niech mówi konkretnie. Przykładem z naszego podwórka jest niefortunna wypowiedź Pawła Ostrowskiego. Lubię go i cenię, ale mówiąc o tym, że ustawianie meczów jest powszechne i wszyscy o tym wiedzą, przekroczył wszystkie granice. Ja jestem w tenisie od 40 lat i nigdy o tym nie słyszałem. Coś takiego bardzo krzywdzi nasze środowisko. Może miał na myśli jakiś ligowy mecz w Wałbrzychu czy w Ostródzie. Ale nie porównujmy tego do szatni w Wimbledonie, gdzie przechadzają się legendy tenisa. Oczywiście jest kilka znaków zapytania. Może środowisko sportowe było w Rosji penetrowane przez jakichś przestęców w poszukiwaniu wielkich pieniędzy. Może szukają słabszych, mniej eksponowanych ludzi i ich korumpują. W łyżwiarstwie figurowym była jakaś kupiona sędzia, może próbują też w tenisie. Chociaż trudno mi to sobie wyobrazić. Kim jest taki Eschauer, żeby ktoś miał mu płacić 100 tysięcy dolarów za porażkę. Jakie przebicie można uzyskać na jego meczu?

Całej sprawy nie da się jednak zbagatelizować. ATP, WTA i ITF się zjednoczyły, podejmują wspólne działania.

Wysyłanie tajniaków na przeszpiegi do hali Bercy to absurd. Wujkiem Nadala nazwał to wręcz idioIdiotyzmem. Zresztą i Nadal i Federer odcięli się od plotek na temat prób korumpowania tenisistów.

Gwiazda kobiecego tenisa Martina Hingis odeszła w niesławie. Zdziwił się pan?
Bardzo to przeżyłem. Żal mi jej. Gdyby za moich czasów były tak dobre testy, pewnie wielu graczy miałoby podobne problemy. Kokainę wykryto kiedyś u Novaczka i Wilandera. Akurat kokaina to żaden doping, raczej atrybut szybkiego, ryzykownego życia. Zresztą w tenisie trudno się dopingować. Nie wiadomo, czy się studzić, czy pobudzać. Ani siła, ani szybkość nie zapewnią sukcesu. Taki Federer lewą rękę ma szczupłą jak dziewczyna. Wracając do Hingis -- ona żyła przygodowo, była uroczą osobą, lubiła towarzystwo, modne restauracje, zmieniała narzeczonych. To dodawało jej koloru, ale widocznie zaprowadziło ją za daleko. Ale akurat ona powinna była wiedzieć, gdzie się zatrzymać. Jeśli to wszystko prawda, to prawdziwy szok w dzisiejszym tenisie, gdzie mamy taki urodzaj na dobrze wychowanych mistrzów.

Kiedyś byli bardziej niegrzeczni?
McEnroe, Lendl, Connors to byli trudni ludzie, absolutni egocentrycy. Było nie do pomyślenia, żeby któryś z nich poszedł na players party czy na imprezę sponsorską. Dziś Federer gra w Dubaju na jakimś wieżowcu, w Paryżu pod wieżą Eiffla, w Nowym Jorku pozuje na Times Square, a w Szanghaju daje pokaz golenia maszynką. Lendlowi nikt by się nie ośmielił czegoś takiego zaproponować. Jako jego menedżer nie mogłem go namowić, żeby poleciał na mistrzostwa Australii. Connors nie wyszedł na kort centralny na 100-lecie Wimbledonu.

Ale nie brali kokainy?

McEnroe sam się przyznał, że zażywał jakieś pobudzające substancje. Inaczej nigdy by nie wytrzymał 5-setowego singla i zaraz potem debla. Wtedy go autentycznie podziwiałem. Mógł się nie przyznawać.

Wtedy nic pan nie zauważył?
Przyszedł kiedyś do szatni w Bazylei po ciężkim finale z Villasem. Zaraz mieliśmy grać debla, a on skręcał się z bólu. Dokuczał mu łokieć. Pytam: może coś zjesz, zmenisz koszulkę, może nie grajmy. Oburzył się. Podaj mi aspirynę -- powiedział. Wyrwał mi całe opakowani i jadł ją całymi garściami. Zdziwiłem się -- ja syn chirurga, nauczony, że leki szkodzą na pusty żołądek. On się nie przejmował, zawsze dawał z siebie wszystko. Też miał szybkie życie. W zabawowy tryb życia wciągnął go Gerulaitis, podobnie jak Borga, Fleminga i jeszcze kilku. Gerulaitis to była Martina Hingis razy 20. Ci dawni mistrzowie to byli ludzie z innej bajki.





















Reklama