"Nie czuję się dobrem narodowym" - opowiada "Faktowi". "Zdaję sobie sprawę z tego, jak jestem traktowany. Znaczenie tego, co robię uświadamiają mi szczególnie ludzie starsi. Nawet jeśli do końca nie wiedzą, o co chodzi w skokach, czekają na moje występy. Nie mają pojęcia o wynikach, ale przy każdym spotkaniu życzą jak najlepiej. Jednoczę ich. Przez lata polityka w naszym kraju jaka była, taka była. Odwrócili się od niej, szukając pozytywów i znaleźli moje występy" - próbuje wyjaśnić swój fenomen Małysz.

Reklama

Jednocześnie rozsławiający Polskę w świecie zawodnik potrafi krytycznie spojrzeć na nasz kraj. "Przechodziłem w życiu okres, w którym różne pomysły przychodziły mi do głowy. Męczyła mnie sytuacja gospodarcza w Polsce. Kilka razy pisałem do Ministerstwa Sportu w sprawie traktowania sportowców. W wielu krajach ludzie promujący swoją ojczyznę mogą liczyć na ulgi podatkowe. U nas pozostało to bez odpowiedzi. Ale nawet gdybym przeprowadził się za granicę, co swego czasu sugerował mój menedżer, zawsze skakałbym w polskich barwach. Jestem wielkim patriotą i nie wyobrażam sobie reprezentowania innego kraju. Jak bym się czuł, co powiedzieliby moi kibice, gdybym zmienił barwy?" - pyta Adam.

Na co dzień mistrz stara się prowadzić normalne życie. Lubi czasem stanąć przy kuchni. "Lubię czasem coś upichcić. Jak byłem mały, to pomagałem babci przygotowywać ciastka. Teraz za ciasta się nie zabieram. Potrafię zrobić taki tradycyjny rosół z makaronem. Makaron sprawia mi najmniej kłopotów, bo oczywiście jest z torebki. Ale znam też przepis na naszą kwaśnicę. Lubię oglądać programy kulinarne, choć w eksperymentach specjalizuje się żona. Ja nie mam głowy do przepisów. W razie potrzeby dzwonię po pomoc do babci albo teściowej" - przyznaje.

Gdyby przygotowywane jedzenie zaczęło się palić, Małysz też dałby sobie radę. Najlepszy skoczek ostatniego sezonu należy do wiślańskiej Ochotniczej Straży Pożarnej. Ciągle płaci składkę członkowską. "Zapisałem się chyba 17 lat temu. Byliśmy w takim wieku, że każdy chciał być strażakiem. Chodziło o prestiż, ale nie podrywaliśmy dziewczyn na mundur. Teraz są takie dziwne czasy, że dzieciaki maja po 13 lat i chodzą po ulicach trzymając się za ręce. Ja pamiętam, że jak w ósmej klasie podstawówki ktoś powiedział, że ma dziewczynę, to reszta chłopaków się z niego śmiała. Ja z moją Izą, choć znaliśmy się od podstawówki, zacząłem chodzić jak miałem 17 lat" - przyznaje Adam.

Reklama

"Wracającdo strażaków, to ze dwa razy byłem przy pożarze. Przepisy nie pozwalały nam brać udziału w akcji, ale mieliśmy oswajać się z ogniem. Poza tym braliśmy udział w ćwiczeniach. Latem polegało to na rozwijaniu węży na czas i celowaniu wodą do tarczy. Zimą rzucaliśmy granatami, strzelaliśmy do tarczy z wiatrówki - nikt by nam ostrej broni do ręki nie dał - i biegaliśmy na nartach. Nieraz przez przeszkody trzeba było przeskakiwać przez płot. Odpinanie nart zajmowało zbyt wiele czasu, więc brało się te przeszkody na przewrotkę, z deskami u nóg" - wspomina Małysz.

Teraz znajduje sobie rozrywki bardziej odpowiednie do wieku. "Jestem przecież dorosłym człowiekiem. Mam trzydzieści lat, mogę robić, co chcę. Od czasu do czasu lubię napić się whiskey, czasem piwa" - zdradza "Faktowi".

Choć mówi, że nie ma nic do ukrycia, nie chciałby wystąpić w programie Kuby Wojewódzkiego. "Każdy ma coś za uszami. Ja w zasadzie nie mam się czego bać, ale mógłby mnie ośmieszyć" - przyznaje skoczek.

Reklama

Jego oczkiem w głowie jest jedyna jak na razie córka Karolina. "Jest wspaniała, zrobiłbym dla niej wszystko. Nie chcemy z żoną do niczego jej zmuszać. To od niej powinno zależeć, co będzie w życiu robić. Na razie trudno powiedzieć, czym się zajmie. Jest w takim wieku, że interesuje ją wiele rzeczy: pływanie, narty, nauki humanistyczne. Na skocznię jej na szczęście nie ciągnie. Natomiast lubi grać w siatkówkę, a gdy rozciągnę siatkę do tenisa też chętnie odbija ze mną piłkę. Ale nie będziemy jej zmuszać do sportu wyczynowego. Zbyt dobrze wiem, z jakimi wyrzeczeniami to się wiąże. Stąd też biorą się moje obawy przed drugim dzieckiem, choć prędzej czy później chcielibyśmy je mieć" - mówi Adam.

Czterokrotny mistrz świata przyznaje też, że łatwo się wzrusza i płacze. "Najczęściej podczas <Gladiatora>, którego widziałem cztery razy. Finałowe sceny zawsze doprowadzały mnie do łez. Może dlatego, że nigdy nie byłem twardzielem, a w ostatnich czasach przyznanie się przez faceta do okazywania emocji nie jest już obciachem" - mówi.