"Bełchatów leży pomiędzy Warszawa, a Krakowem, więc lokalizacyjnie byliśmy uprzywilejowani. Wszyscy mówią, że u nas jest fajna atmosfera, że pilkarze dobrze się czują kiedy trybuny są blisko murawy" - powiedział nam Michał Antczak, rzecznik prasowy PGE GKS. "Miała być majówka, popołudniowe słońce i miła impreza. I była, ale niestetety tylko do 75. minuty" - dodaje.

Reklama

Kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry kibice z sektora Legii rzucili race w stronę fanów Wisły. Po chwili doszło do awantury z udziałem pseudokibiców i policji. Przedstawiciele PGE GKS winę za zajścia zrzucają na firmę ochroniarską Zubrzycki. Ochraniarze - na PZPN. PZPN na Legię, a Legia i na PZPN, i na stowarzyszenie kibiców warszawskiej drużyny. I oczywiście każdy umywa ręce - pisze DZIENNIK.

Fani Legii wnieśli na obiekt bełchatowian wyrzutnię ogni rzymskich. Dlaczego ochrona nie zareagowała? "Mogę zapewnić, że żadnych urządzeń pirotechnicznych nie było przy wejściach na stadion. Ale zaznaczam, że tylko od godziny piętnastej w dniu meczu" - mówi DZIENNIKOWI Sylwester Zubrzycki, właściciel firmy. "Ochraniamy także mecze reprezentacji Polski i nigdy nie mieliśmy żadnych problemów. Dlaczego? Bo według umowy musimy ochraniać obiekt, na którym gra kadra już na dwa dni przed spotkaniem. W przypadku finału Pucharu Polski umowa obowiązywała nas od godziny piętnastej we wtorek, czyli dwie godziny przed spotkaniem" - dodaje.

W tym przypadku zawinił PZPN, bo najzwyczajniej w świecie chciał zaoszczędzić. W końcu godzina pracy ochroniarza kosztuje około 10 zł. "Jest taka możliwość, że kibice wnieśli wyrzutnię na stadion na dzień albo dwa dni przed meczem. Albo nawet rano w dniu meczu. Ale za to odpowiadać nie mogę" - powiedział Zubrzycki.

Reklama

PZPN się broni, że do zabezpieczenia imprezy ściągnięto dodatkowe siły policyjne z Warszawy, Krakowa i Łodzi. No i że w gruncie rzeczy było bezpiecznie? "To było piękne widowisko, w którym tylko na dziesięć minut zwyciężyli chuligani" - powiedział rzecznik prasowy PZPN Zbigniew Koźmiński.

I zwalił winę na Legię. "Według przepisów międzynarodowych to klub ponosi odpowiedzialność za swoich kibiców. To nie nasza wina, że Legia ma prezesa, który boi się własnego cienia" - twierdzi.

Prezes Legii Leszek Miklas z kolei oskarża PZPN. Bo Legia nie chciała dystrybuować biletów, bojąc się, że wpadną w ręce osób, które mają zakaz stadionowy. Więc PZPN oddał je w ręce Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa. Trochę nieopatrznie? "Panu Koźmińskiemu odpowiadam: teraz już pan wie, dlaczego nie organizujemy meczów wyjazdowych" - powiedział Miklas.

Reklama

Także sponsor finału, firma Remes, widzi winnych pośród działaczy PZPN. "Nie mieliśmy żadnego wpływu na to, gdzie odbędzie się finał, a powinniśmy mieć. Rozmawialiśmy już z prezesem Michałem Listkiewiczem. Doszliśmy do wniosku, że w przyszłym roku taki mecz powinien być organizowany na dużym stadionie" - powiedział nam Paweł Wujec, rzecznik prasowy firmy.

Straty po wtorkowych zajściach nie są duże. "Wczoraj rano mieliśmy obchód po stadionie, zrobiliśmy zdjęcia i okazało się, że w czasie burdy nie ucierpiało żadne krzesełko. Jedyne szkody, to wyłamane części ogrodzenia i kilka dziur w murawie. Sami za to zapłacimy. W sumie kilkaset złotych" - uważa Antczak.

Jednak fakt jest faktem - wybryki chuliganów obejrzało około miliona widzów. I nie jest istotne, czy chuligani doprowadzili do strat rzędu stu, czy może miliona złotych. Istotne, że to znów oni okazali się ważniejsi niż piłkarze.

Minister sportu Mirosław Drzewiecki powiedział nam, że dzisiaj w tej sprawie ma się spotkać z ministrem Grzegorzem Schetyną. Czy polityka zero tolerancji wreszcie przestanie być tylko sloganem?