"Jan Paweł II" - taki napis ma na kasku Kubica, który wybrał sobie za swojego patrona naszego papieża. Robert, jako jedyny z kierowców F1, nie kryje się ze swoją wiarą. Wiadomo, że Karol Wojtyła był dla niego bardzo ważną osobą. Trudno się dziwić. Robert pochodzi z Krakowa, a tam pokolenie JP II jest wyjątkowo liczne. W rodzinie Kubiców wiara zawsze była mocna, a Bóg czuwał nad nim od najmłodszych lat.

Reklama

Choć trudno w to uwierzyć, nigdy wcześniej Robert nie miał poważnego wypadku podczas wyścigów. Jedyną kontuzją, jaką odniósł na torze, był wybity kciuk. W wieku 14 lat miał kolizję we Włoszech w wyścigu kartingowym. Jego gokart uderzy w inny i wzbił się w powietrze. Wyglądało to groźnie, ale jakimś cudem spadł na cztery koła.

Znacznie groźniejszy wypadek Robert przeżył cztery lata temu - jechał jako pasażer, auto z wielką siłą uderzyło w barierkę. Kubica doznał skomplikowanego złamania ręki. Lekarze nie dawali mu szans na szybki powrót do ścigania, a on dwa dni po ciężkiej czterogodzinnej operacji, z 20-centymetrową tytanową szyną i kilkunastoma śrubami w ramieniu, zaczął rehabilitację. Wrócił na tor szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać i prowadząc bolid jedną ręką, wygrał swój pierwszy wyścig w Formule 3.

W niedzielę oglądaliśmy znacznie większy cud. Po tym, jak jego BMW uderzyło w betonową ścianę, pędząc z prędkością 280 km/h, większość obserwatorów była przekonana, że Polak nie żyje. A on odniósł tylko minimalne obrażenia. Zaraz po wypadku stwierdzono u niego lekkie wstrząśnienie mózgu i zwichnięcie prawej kostki. "To cud, że Kubica wyszedł z tego przerażającego wypadku bez szwanku" - pisze włoski dziennik "Corriere della Sera".

Reklama

Włosi poświęcają Kubicy wiele miejsca w gazetach. Przypominają, że w ich kraju ścigał się przez kilka lat. Podkreślają też jego wiarę w Boga. Również kierowca rajdowy Tomasz Kuchar, przyjaciel Roberta, jest przekonany, że nad Kubicą czuwała opatrzność. "To cud, że Robert wyszedł cały z tego wypadku. Wszyscy musimy podziękować za to Bogu" - nie ma wątpliwości Kuchar.

Także lekarze ze szpitala w Montrealu, dokąd odwieziono Polaka, są w szoku po tym, jak okazało się, że nic mu się nie stało. "Kiedy zobaczyłem wypadek na monitorze na wieży, myślałem, że Kubica nie żyje. Jak to możliwe, że on przeżył" - zastanawia się jeden z kanadyjskich medyków. W Polsce nikt nie ma wątpliwości. Uratowała go wiara w Boga.

Dlaczego się rozbił?

Do czasu oficjalnego wyjaśnienia przyczyn wypadku Roberta Kubicy wszystkie teorie to tylko spekulacje. Na razie wydaje się, że Polak stracił kontrolę nad swoim samochodem po drobnej kolizji z jadącym przed nim Jarno Trullim. "Miałem problemy z oponami i brakiem przyczepności. Robert był szybszy i zrobiłem mu miejsce po lewej stronie toru. Ostatni raz, kiedy widziałem go w lusterku, jechał właśnie tam. Potem poczułem uderzenie. Nie mam pojęcia, co działo się później. Musiał nagle zmienić tor jazdy albo mieć defekt" - opowiada o tym, co działo się na 27. okrążeniu włoski kierowca toyoty.

Reklama

Być może Kubica zaczepił lekko o tył samochodu Trulliego, co urwało mu przedni spoiler, który podwinął się pod koła i podbił bolid. Za tą teorią przemawia fakt, że Włoch wkrótce zjechał do boksu, gdzie wymieniono mu tylko tylną prawą oponę. Polak mógł też najechać na leżącą na torze część bolidu Scota Speeda, który wcześniej miał kłopoty na tym zakręcie. Niewykluczone, że koszmarny wypadek spowodowany był kłopotami z przyczepnością. Bolid Roberta nie był dobrze przygotowany do wyścigu. Jeszcze w niedzielę Kubica narzekał, że jest nadsterowny i to było widać dość wyraźnie na zakrętach. W ten feralny mógł wjechać za szybko, co spowodowało wypadnięcie z toru.

Oficjalna wersja znana będzie po szczegółowych badaniach zapisów wideo oraz resztek bolidu. Sporo wyjaśnią filmy z kamer zamontowanych na samochodach Kubicy i Trulliego. Są one przedmiotem analizy stewardów (czyli sędziów upoważnionych do podejmowania decyzji w sprawie wyścigu) dlatego nikt ich na razie nie publikuje. Prawdopodobnie Robert również został poproszony o niewypowiadanie się na temat kraksy do czasu opublikowania oficjalnego komunikatu.

Może wystartować już w najbliższą niedzielę

Ale Kubica już się kombinuje, żeby wrócić na tor. "Czy będę mógł pojechać w Grand Prix USA" - to były pierwsze słowa Roberta po wypadku. Nasz kierowca skierował je do lekarzy szpitala w Montrealu. Dla niego jest oczywiste, że w niedzielę pojedzie na torze w Indianapolis. Wszyscy, którzy widzieli wypadek Kubicy, byli przekonani, że Polak nieprędko wróci na tor. A on aż tak bardzo nie wyobraża sobie życia bez ścigania, że w pierwszych słowach po kraksie nie pytał o stan swojego zdrowia, tylko o to, kiedy będzie mógł wsiąść do bolidu. Koniecznie chce walczyć o punkty w Indianapolis. Nie wykluczają tego szefowie BMW.

"Decyzja o ewentualnym starcie Roberta w Grand Prix USA zostanie podjęta w czwartek w Indianapolis. Tam Kubica przejdzie badania i wtedy zobaczymy" - oznajmił Mario Theissen, szef BMW. Gdyby okazało się, że nasz kierowca nie może jeszcze się ścigać, zastąpi go jeden z dwóch testerów. Są nimi startujący na co dzień w serii GP2 Timo Glock i kierowca World Series by Renault Sebastian Vettel. Obaj będą wolni w najbliższy weekend.

Nikt nie ma wątpliwości, że Kubica szybko wróci do F1. Po Grand Prix USA następnym wyścigiem jest Grand Prix Francji - 1 lipca. Tam powinniśmy już emocjonować się walką Polaka na torze. Psychologowie sportowi są przekonani, że wypadek z Montrealu nie będzie miał wpływu na zachowanie podczas wyścigu. "Zwykły kierowca miałby blokadę psychiczną po czymś takim, ale zawodowcy, którzy przechodzą wiele badań psychologicznych, są uodpornieni na tego rodzaju stres. Dlatego Robert z pewnością nie zdejmie nogi z gazu, gdy będzie pędzić 300 km/h" - twierdzi Katarzyna Zygmunt, psycholog sportu.

Dobrym przykładem jest Michael Schumacher. Niemiec po wypadku, w którym złamał nogę, został jeszcze pięć razy mistrzem świata. Jeszcze lepszym jest Niki Lauda, który prawie spalił się żywcem w bolidzie, a potem świętował mistrzostwo świata. "Robert jest pancerny. To prawdziwy twardziel" - mówi o swoim przyjacielu Tomasz Kuchar. Po takich słowach możemy być spokojni o dalszą karierę Kubicy w F1.

Zwłaszcza, że urazy, jakie podczas niedzielnego wyścigu odniósł Robert Kubica okazały się na szczęście niegroźne, ale zaraz po wypadku zapewniono mu profesjonalną opiekę. Montrealski szpital Sacre-Coeur (Świętego Serca), do którego polski kierowca trafił po koszmarnie wyglądającym zderzeniu z betonową ścianą, to jedna z największych klinik w tym mieście. Pracują w nim 3 tysiące ludzi. Samych lekarzy jest 400. Szpital ma ogromne tradycje, bo został założony już w 1898 roku. Pod jego opieką znajduje się 20 procent ludności prowincji Quebec, czyli około 1,5 miliona ludzi.

To, że podczas wypadku Kubica nie skręcił karku, zawdzięcza chroniącemu głowę i szyję systemowi HANS. Obowiązkowy od 2003 roku układ przypomina twardy kołnierz przypinany do kombinezonu i kasku. W trakcie wyścigu kierowca może swobodnie ruszać głową. Podczas uderzenia samochód gwałtownie się zatrzymuje, ale ciało i głowa kierowcy są nadal w ruchu. HANS przyjmuje na siebie energię uderzenia, mocno zmniejszając siły działające na szyję oraz głowę.