Dziś dzień prawdy dla Roberta Kubicy. Musi zdać test na sprawność - w pięć sekund odpiąć pasy, wyjąć kierownicę i wyskoczyć z bolidu. Jeśli przejdzie pomyślnie tę próbę, a wyniki badań będą dobre, dopiero wtedy będzie pewien startu w wyścigu o Grand Prix Stanów Zjednoczonych.

Reklama

"Przede mną siedzi cud Formuły 1" - pisze reporter niemieckiego dziennika "Bild" o Robercie Kubicy. Gazeta publikuje dziś wywiad, jakiego udzielił jej polski kierowca przed odlotem z Montrealu do Indianapolis.

Kubica przyznaje w nim, że bardzo chce pojechać w Indianapolis. Zapewnia, że byłby to dla niego najlepszy sposób na powrót do normalności. A przecież, poza obolałą kostką, nic mu się nie stało. "Z moją głową wszystko w porządku. Mogę jasno myśleć, koncentrować się" - przekonuje. Ale w pełni ufa ekspertom z FIA, którzy dziś podejmą ostateczną decyzję. Podziękował jej też Federacji za to, że tak walczy o bezpieczeństwo kierowców.

"Bild": Czy nazwałby Pan cudem to, że niemal bez obrażeń wyszedł z najpoważniejszego wypadku w Formule 1?

Robert Kubica: Nie myślę wiele o tym wypadku. Mogło wydarzyć się wszystko co najgorsze w tym straszliwym zderzeniu, ale skończyło się dobrze. Kiedy obejrzałem film z wypadku, to zrozumiałem, że wyglądało to na prawdziwą katastrofę. Miałem dużo szczęścia, że uderzyłem w betonową bandę pod odpowiednim kątem. I jestem szczęśliwy, że teraz siedzę tu bez większych obrażeń.

Reklama

Jak wszystko to wyglądało z Pańskiej perspektywy?

Byłem tuż za Jarno Trulli. Chciałem go wyprzedzić z prawej strony. To był lewy zakręt. Myślałem, że Jarno nie zmieni toru jazdy. Miejsca było bardzo mało. Uderzyłem w samochód Jarna i urwałem skrzydło. Ono wpadło pod samochód i straciłem kontrolę nad bolidem. Potem wyleciałem w powietrze. Nie można robić z tego nikomu wyrzutów.

Czy było tak, że nie mógł Pan nic więcej zrobić?

Wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu na myślenie. To było pół sekundy! Straciłem tylko kierownicę i przycisnąłem ręce do piersi.

Kiedy się Pan przekonał, że jest Pan cały?

Kiedy leżałem na boku i zobaczyłem krawędź toru. Potem próbowałem się poruszyć i zorientowałem się, że wszystko jest w porządku.

Reklama

Stracił Pan przytomność?

Nie całkowicie. Może na krótko, kiedy leciałem w powietrzu. To działo się tak szybko... Ale gdybym stracił przytomność, nie pamiętałbym tak wiele.

Dlaczego tak długo nie dawał Pan znaku życia?

Nie mogłem. Nie znaczy, że nie chciałem. Nie mogłem się poruszyć, więc wszyscy myśleli, że jest gorzej niż w rzeczywistości.

Przeżył Pan przeciążenie 28g. To 28 razy więcej niż przyciąganie Ziemi.

Myślę, że było nawet większe. Miałem szczęście, że wyleciałem w powietrze. Auto rozpadło się, a ja nie uderzyłem czołowo w bandę.

Pana nogi wystawały z wraku...

Gdybym był o 15 centymetrów niższy, to nie miałbym nawet skęconej nogi w kostce. Ale jak już powiedziałem, miałem dużo szczęścia, że siedzę teraz w jednym kawałku.

Jak ten wypadek przeżyła Pana rodzina w Polsce?

Każdy, kto to widział, był zszokowany. Szczególnie ludzie, którzy są mi bliscy. Ale taki jest sport motorowy. Trzeba zawsze mieć tego świadomość. Musimy podziękować, że żyję.

Komu?

(Kubica wznosi wzrok do góry). Komuś, kto jest nad nami. Nie ma łatwego wytłumaczenia, dlaczego nie złamałem nawet palca. Mógłbym się bardziej potłuc, spadając ze schodów. A zostałem uwolniony z auta, które miało najgorszy wypadek w historii Formuły 1. Tego nie można wytłumaczyć. Gdybym miał wypadek w samochodzie, który jeździł w Formule 1 dziesięć lat temu, nie moglibyśmy teraz rozmawiać. Dziękuję wszystkim ludziom w FIA, którzy robią tak dużo dla polepszenia bezpieczeństwa.

Czy chce Pan startować w niedzielę?

Najważniejsze, że wszystko w porządku z moją głową. Nie mam żadnych bólów, mogę jasno myśleć i koncentrować się. Tylko moja kostka nie jest do końca zdrowa. Ale to nie przeszkadza. Teraz muszę zaufać lekarzom z FIA. Często po dniach testowych jestem bardziej obolały. Mam nadzieję, że dostanę szansę w Indianapolis. To jest najlepsza droga, żeby wrócić do rzeczywistości.

Pan zachowuje się tak, jakby to była niewielka stłuczka...

Mamy w Polsce takie powiedzenie: co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Trzeba wyciągnąć wnioski i zrozumieć, co się stało. Ten wypadek nie pozostawił w mojej głowie żadnych śladów. Gdybym chciał być bezpieczny, to siedziałbym w domu. Ale nie byłbym wtedy kierowcą wyścigowym.