"Gdybym miał wypadek w samochodzie, który jeździł w Formule 1 dziesięć lat temu, nie moglibyśmy teraz rozmawiać" - nie ma wątpliwości Robert Kubica. "Dziękuję wszystkim ludziom, którzy robią tak dużo dla polepszenia bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim jestem wdzięczny Bogu, że nic mi się nie stało" - mówi "Faktowi" kierowca.

Reklama

"Kiedy obejrzałem film z wypadku, zrozumiałem, że wyglądało to na prawdziwą katastrofę. Miałem dużo szczęścia, że uderzyłem w betonową bandę pod odpowiednim kątem. I jestem szczęśliwy, że teraz siedzę tu bez większych obrażeń. Nie ma prostego wytłumaczenia, dlaczego nie złamałem nawet palca. Wyszedłem bez obrażeń z auta, które miało najgorszy wypadek w historii Formuły 1. A gdybym był 15 centymetrów krótszy, to nie miałbym również zwichniętej kostki" - podkreśla Kubica.

Nasz kierowca przyznaje, że poza krótką chwilą utraty przytomności pamięta wszystko, co działo się z nim podczas wypadku. "Wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu na myślenie. To było pół sekundy! Puściłem kierownicę i przycisnąłem ręce do piersi. Pamięć straciłem na krótko, kiedy leciałem w powietrzu. Za chwilę leżałem na boku i zobaczyłem krawędź toru. Próbowałem się poruszyć i zorientowałem się, że wszystko jest w porządku" - dodaje Kubica.

Robert opowiada o wszystkim, jakby to nie dotyczyło jego. Uśmiecha się i jest wyluzowany. "Jest takie powiedzenie: <Co cię nie zabije, to cię wzmocni>. Trzeba wyciągnąć wnioski i zrozumieć, co się stało. Ten wypadek nie pozostawił w mojej głowie żadnych śladów. Gdybym chciał być bezpieczny, to siedziałbym w domu. Ale nie byłbym wtedy kierowcą wyścigowym" - Kubica daje do zrozumienia, że już zapomniał o strasznej kraksie i szykuje się do następnego wyścigu.

Reklama