"Za moich czasów, w latach 70., bolid Polaka zwinąłby się jak akordeon" - mówił Austriak o wypadku Roberta Kubicy z Grand Prix Kanady.

Dodał, że nowe pokolenie kierowców nie do końca rozumie, jak ryzykowny sport uprawia. "Od śmiertelnych wypadków Senny i Ratzenbergera minęło 13 lat i to uśpiło czujność kierowców. Kiedy ja byłem zawodnikiem, wiedziałem, że prędzej czy później wyląduję w szpitalu. Dzisiaj dla wielu Formuła 1 to tylko przepych, blask i splendor. Panowie, to tylko iluzja" - przestrzega Lauda.

Reklama

Dawny mistrz doskonale wie, co mówi. Blizny na jego twarzy cały czas przypominają o fatalnym wypadku, który miał w 1976 r. w Grand Prix Niemiec. Uderzył w bandę i nie był w stanie uciec z płonącego bolidu. Ratowali go inni kierowcy, którzy się zatrzymali. Lauda został poparzony i nawdychał się szkodliwych oparów. Był w stanie krytycznym. Sześć tygodni później znowu startował.

W latach 60. i 70. ginął średnio jeden kierowca F1 w roku. "Teraz prawdopodobieństwo śmiertelnego wypadku jest minimalne, ale nie zapominajmy, że to cały czas niebezpieczny sport" - dodaje Lauda. W zeszłym tygodniu DZIENNIK cytował podobną opinię. James Penrose, inżynier od spraw bezpieczeństwa FIA, stwierdził: "Nie łudźmy się. Śmierć kiedyś wróci na tor F1".

Reklama