Nie lubi pan dziennikarzy?
Nie mam powodu, by was nie lubić. Leniwy jestem. Bardzo leniwy. Po prostu mi się nie chce. Zrobię wyjątek, bo jest pan z Polski i będzie pan pytał o Kubicę. A Robert to dobry chłopak i z chęcią o nim poopowiadam. Słucham, co chce pan wiedzieć?

Za co tak bardzo lubi pan Kubicę?
Poznałem tego młodzieńca, kiedy miał chyba 12 lat. Na zawody kartingowe jeździł ze swoim ojcem. Taki dzieciak jak mój syn Nico, z którym ścigali się kartami. Robert jest bardzo pozytywną postacią. Wspaniały chłopak. Mam do niego wręcz emocjonalny stosunek.

To co pan pomyślał, kiedy Kubica miał wypadek w Montrealu?
Jestem szczęśliwy, że Robert wyszedł cało z tego koszmaru. Co mogę powiedzieć? Lucky boy.

Nie wydaje się panu, że młodzi kierowcy są zbyt odważni, brawurowi?
Brawurowi nie. A odważni? Oni muszą tacy być. Nico, Robert i Lewis Hamilton to przyszłość F1. Będą dominować przez lata. Wasz Kubica to kawał kierowcy. Ma naturalne zdolności do prowadzenia samochodu wyścigowego, ogromne wyczucie. Potrafi walczyć. Jest bojownikiem, właśnie to podoba mi się u niego najbardziej. A ponieważ znam go z 15 lat, to wiem, że poświęcił mnóstwo, ale to mnóstwo, by znaleźć się tu, gdzie jest.

Pana syn Nico miał groźny wypadek podczas testów w Barcelonie. To musiały być dla pana ciężkie chwile?
Na szczęście mnie tam nie było. Nie widziałem tego nawet w telewzji. W jakimś stopniu jestem na to przygotowany, bo każdy kierowca F1 miał wypadek albo będzie go miał. Hamilton miał go tu, na Nurburgringu.

Kto z trójki Kubica, Hamilton, Rosberg jako pierwszy zostanie mistrzem świata?
Oczywiście teraz największe szanse ma Lewis, bo jest w McLarenie. Nawet Robert w swoim BMW nie może się z nim równać. Ale nie wiemy, co przyniesie przyszłość. Czy BMW dogoni McLarena i Ferrari? Na razie, choć może to złe słowo, BMW miało łatwą drogę. Dogonienie dwóch najlepszych zespołów to dopiero jest wyzwanie. Będę pod wrażeniem, jeżeli im się uda.

Nie dziwi pana, że Polak został kierowcą F1?
A jak można zostać kierowcą F1, będąc Finem? Przecież w mojej ojczyźnie mieszka jakieś 5 mln ludzi. A w Polsce prawie 40. W końcu i w Polsce znalazł się chłopak, który był zdeterminowany i miał ogromny talent. To żaden cud.

Ludziom wydaje się, że życie kierowcy F1 to bajka. Sława, najszybsze samochody, ogromne pieniądze, piękne dziewczyny. Jak jest naprawdę?
Ludzie widzą jedynie to, co jest na zewnątrz. Nie wiedzą, że to ekstremalnie wyczerpujące życie, wysysające z człowieka całą energię. Non stop z czymś się zmagasz, bez przerwy jesteś w podróży, a proszę mi wierzyć, że to może się w końcu znudzić. Ciągle spotykasz nowych, bardzo różnych ludzi. Do tego działasz pod nieustającą, gigantyczną presją, jesteś w samym środku zainteresowania. Media, kibice, kamery, mikrofony, sponsorzy. No i oczywiście taki drobiazg jak wyścigi i testy.

Jak to wytrzymać?
Dobrze się przygotować, a z tym jest problem. Między sezonami kierowca ma trzy miesiące przerwy. To wtedy musi odpocząć i zacząć przygotowania do kolejnego sezonu. Kiedy sezon rusza, nie ma już czasu, by pracować na kondycją i sprawnością. Co najwyżej może utrzymywać formę. A znużenie przychodzi bardzo szybko.

Na początku swojej kariery w F1 prowadził pan słabe bolidy, które nie miały szans na wysokie miejsca. To musiało być frustrujące?
Źle pan na to patrzy. Proszę sobie wyobrazić chłopaka, który chce zostać dziennikarzem. Zaczyna od lokalnego pisma, a potem próbuje się dostać do największej gazety w kraju. F1 działa dokładnie tak samo. Kariera musi się rozwijać krok po kroku. Po pierwsze trzeba się dostać do F1, a to gigantyczny krok. Być może najważniejszy. Może teraz niektóre sprawy nieco się zmieniły, ale w moich czasach niewielu kierowców F2 mogło się przebić, tak jak dzisiaj Hamilton do McLarena albo mój Nico do Williamsa. My wszyscy musieliśmy przejść długą drogę, by w końcu trafić do F1. Nawet do tych słabych teamów.

W końcu w 1982 r., po pięciu latach kariery w F1, został pan mistrzem świata.
Wcześniej przez 90 dni pracowałem bez odpoczynku. Trzy miesiące bez ani jednego dnia wolnego. Wyobraża pan sobie?

Nie bardzo, skoro twierdzi pan, że jest leniwym człowiekiem.
To teraz, kiedyś było inaczej. Przyszedłem z małych zespołów, słabych, a w Williamsie zdobyłem tytuł zaraz potem. Wiedziałem, że chcąc coś osiągnąć, będę musiał w tym zespole ciężko pracować. Mówiono o mnie, że jestem dobry, ale nie jestem mistrzem. A ja chciałem nim zostać. Bardzo.

Finowie lubią świętować. Jak pan świętował po tak ogromnym sukcesie?
Mieliśmy wielkie party w San Francisco z okazji 30. urodzin mojego kumpla. Problemem było to, że dotarliśmy na tam o 1 w nocy. Wcześniej musieliśmy lecieć z Las Vegas, gdzie był wyścig, znaleźć hotel, wykąpać się. Na miejscu byłem potwornie zmęczony. Tak naprawdę nie miałem żadnej ochoty na świętowanie. Ale wszystko odbiłem sobie potem w samolocie. I to jak!

Mika Hakkinen powiedział DZIENNIKOWI że był pan dla niego wzorem, mentorem. Chyba miło usłyszeć coś takiego z ust dwukrotnego mistrza świata?
Byłem jego menedżerem. 10 lat fantastycznej współpracy. A bliska współpraca w tym sporcie nie jest prosta, cały czas trzeba się bardzo starać, by zachować równowagę między tym, co dzieje się na torze, a normalnym życiem.

Dzisiaj doradza pan swojemu synowi Nico, który jeździ w F1 w barwach Williamsa. Słucha pana?
Oczywiście, że nie. Żaden syn nie chce się przyznać, że potrzebuje ojcowskich rad. Ale wiem, że liczy się z moim zdaniem, choć nigdy nie powie mi tego w oczy. Mam z nim normalne, świetne relacje. Jak tylko ojciec może mieć z 22-letnim synem.

Chciał pan, żeby Nico, tak jak pan, został kierowcą wyścigowym?
Chciałem, żeby miał hobby. Każdy nastolatek powinien uprawiać jakiś sport, żeby trzymać się z dala od narkotyków, alkoholu, problemów. Skupić swoją uwagę na czymś innym. Nico zamienił to w swój zawód. I fantastycznie, to nawet lepiej, że hobby może zostać sposobem na życie.

Williams, z którym jest pan związany, nie liczy się w walce o czołowe lokaty. Czego wam brakuje?
Nie wydaje mi się, by między Williamsem a fabrycznymi zespołami była wielka różnica w finansowaniu. Prywatne teamy nie są biedniejsze. W F1 wszystkim chodzi o to, żeby stworzyć najlepszy samochód wyścigowy. Williams ma do tego takie same warunki jak inne teamy, nawet te z czołówki. Najważniejsza jest siła rozumu.

Jest pan zaskoczony postępem BMW Sauber?
Trochę tak. Wiedziałem, że będą się rozwijać, ale nie w takim tempie. Są zdecydowanie numerem 3. Ich życie jest bardzo proste. Dwa teamy z przodu są nieosiągalne. Te z tyłu im nie zagrożą.

Renault się odgraża.
Dajmy spokój, Renault nie ma z nimi żadnych szans. Robert zajmuje 5. miejsce, Nick Heidfeld 6. Kiedy Robert ma zły dzień, jest 6., a Nick 5. To wszystko. Porównując to do zespołów zajmujących miejsca od siódmego w dół, kierowcy BMW mają komfort. Williams, Toyota, Honda, Red Bull, Renault - tam jest walka. Jeżeli Hamilton ma zły dzień, jest 3. Jeżeli David Coulthard, jest 19. Duża różnica, prawda?

F1 wciąż jest niebezpiecznym sportem, ale to w pana czasach była sportem śmiertelnie niebezpiecznym. Dlaczego decydował się pan na takie ryzyko?
Rodzinę założyłem późno. Nico urodził się w 1985 r., niedługo potem odszedłem z F1. Wcześniej żyłem tak, jak mi się podobało. A podobała mi się szybka jazda samochodem, walka z facetami podobnymi do mnie.

Karierę w F1 zaczął pan w wieku 29 lat. W porównaniu do Nico, Kubicy czy Hamiltona był pan emerytem.
Wtedy wszystko było inne. W moich czasach lepsi byli kierowcy doświadczeni. To samo dotyczyło tenisa. Dzisiaj i kierowcy, i tenisiści mają po 22 lata. Ja nadal uważam, że łatwiej wykonywać ten zawód, kiedy jest się 30-latkiem. Młodzi ludzie chcą robić wszystko. Dopiero potem skupiają się na tym, co jest naprawdę ważne.

Kubica ma 22 lata, a wszyscy mówią, że zachowuje się jak dojrzały człowiek.
No tak, Kubica. Proszę pana, ja nie widzę u niego słabych stron. Żadnych.































































Reklama