W niedzielę broniący tytułu mistrza świata Sebastian Vettel odniósł na torze Sepang pod Kuala Lumpur czwarte kolejne zwycięstwo, a drugie w tym roku, po triumfie w Grand Prix Australii (w listopadzie był najlepszy w GP Brazylii i GP Abu Zabi). To potwierdza tylko, że bolid Red Bull-Renault jest świetnie przygotowany do sezonu.

Reklama

Zawodzi jak dotychczas tylko jego kolega z zespołu Australijczyk Mark Webber, który był piąty w Australii i czwarty w Malezji. Wpływ na to miały ponoć kłopoty z wadliwą instalacją KERS-u (systemu odzyskiwania energii kinetycznej), ale chyba jednak większe błędy jakie popełniał na starcie, ale i w trakcie wyścigów. Być może w Szanghaju uda mu się ich uniknąć, a wtedy będzie mógł wesprzeć Niemca.

23-letni Vettel w obu przypadkach od samego początku uciekał rywalom startując z pole position. Był poza konkurencją, a za jego plecami walka toczyła się między kierowcami trzech ekip: McLaren-Mercedes, Renault i Ferrari. W tym gronie najsłabiej, jak dotychczas, prezentuje się włoski team. Odpowiednio czwarte i szóste miejsce Hiszpana Fernando Alonso oraz siódme i piąte Brazylijczyka Felipe Massy, to jednak za mało dla kierownictwa i dla kibiców.

Zdecydowanie najbardziej konkurencyjne dla ekipy spod znaku Red Bulla są bolidy McLaren-Mercedes prowadzone przez dwóch Brytyjczyków i zarazem byłych mistrzów świata. W Melbourne drugi za Niemcem był Lewis Hamilton, a w Kuala Lumpur - Jenson Button. W Malezji pierwszy z nich długo utrzymywał się w czołówce, ale w drugiej części dystansu trochę pechowo stracił kilka lokat i finiszował dopiero jako siódmy. Na dodatek późnej otrzymał karę 20 sekund i stracił jeszcze jedną lokatę. Natomiast w wyścigu inaugurującym sezon Button był szósty.

Reklama

Sporym zaskoczeniem są dwa miejsca na najniższym stopniu podium zajęte przez kierowców ekipy Renault. W marcu udało się to Rosjaninowi Witalijowi Pietrowowi, natomiast w niedzielę powtórzył ten wyczyn Niemiec Nick Heidfeld, który zastępuje Roberta Kubicę nadal przebywającego we włoskim szpitalu.

W sytuacji, kiedy specjaliści Ferrari wciąż głowią się nad przyczynami słabszych wyników ich bolidu, kierownictwo luksembursko-malezyjskiego zespołu, wspieranego silnikami Renault (tymi samymi, którymi dysponują Vettel i Webber), może się skupić na dopracowywaniu kolejnych udoskonaleń technologicznych pozwalających uzyskać cenne ułamki sekund.

Grand Prix Chin będzie kolejnym testem dla opon włoskiego producenta Pirelli, który w tym roku po 25-letniej przerwie wrócił do Formuły 1. Wciąż zbierają sprzeczne oceny, ale nieco lepsze niż podczas przedsezonowych testów. Na pewno nie zużywają się tak szybko jak się wcześniej obawiano, ale też nie są tak wytrzymałe jak ogumienie Bridgestone'a stosowane dotychczas.

Reklama

Ich największym mankamentem jest to, że zostawiają sporo zanieczyszczeń na nawierzchni, co może utrudniać czasem wyprzedzanie rywali, jeśli podczas takiego manewru wjedzie się na brudny odcinek. To jednak większe znaczenie może mieć na ulicznych torach takich jak w Monte Carlo, Szanghaju czy Montrealu.

Po niedzielnym występie w Szanghaju nastąpi trzytygodniowa przerwa, a kierowcy wrócą do rywalizacji w dniach 6-8 maja w ramach GP Turcji w Stambule. To będzie czas dla wszystkich ekip na udoskonalenie wypróbowanych już rozwiązań technicznych, ale i na przygotowanie lepszych rozwiązań. Nowy pakiet aerodynamiczny już szykują podobno laboratoria Ferrari.