Czy ostatnia seria wygranych Phoenix Suns oznacza, że zespół wrócił do ustabilizowanej formy?
Nie wiem, czy na dobre wkroczyliśmy na ścieżkę zwycięstw, ale na pewno ostatnie wygrane pomogły nam zyskać więcej pewności siebie, poprawiły chemię w zespole, ustabilizowały kwestie minut spędzanych na parkiecie przez poszczególnych zawodników. Poziom jaki obecnie prezentujemy na pewno jest o wiele lepszy niż w niedawnym, słabym okresie.

Reklama

Co właściwie działo się z drużyną w pierwszej części sezonu? Skąd huśtawka wyników na samym jego początku, a potem długa seria siedmiu kolejnych przegranych?
Trener trochę eksperymentował, a każdy z nas starał się odnaleźć w tym nowym stylu gry, w nowych schematach, z nowymi kolegami dookoła. Przy tym nikt nie prezentował swojej najlepszej koszykówki. Każdy starał się być bohaterem, brać ciężar gry na siebie. Często kończyło się to porażką zespołu. Brakowało nam też czasu na treningi, możliwości podszlifowania formy. Kalendarz na początku sezonu był bardzo napięty - dużo spotkań w krótkim odstępie czasu. Dopiero teraz, można powiedzieć, wskakujemy na drugi bieg. Mamy więcej czasu, by potrenować zagrywki i przećwiczyć rotację w składzie.

Pan też przeżywał wzloty i upadki - od pięciu double-double w pierwszej połowie listopada, okraszonych rekordowymi w karierze siedmioma blokami w spotkaniu z Charlotte Bobcats, po anemiczne występy w kolejnych tygodniach, w których zdarzało się ciułać po kilka punkcików i zbierać zaledwie trzy, cztery piłki z tablic. Z czego to wynikało?
Przede wszystkim z ogromnej frustracji. Była to dla mnie niesamowita huśtawka psychiczna. Muszę powiedzieć, że tylko parę osób wiedziało, jak wówczas ze mną rozmawiać, jak wspólnie pracować, by mi pomóc. Cały ten miesiąc był dla mnie jednym z ważniejszych doświadczeń w karierze. Na pewno nie było łatwo grać 25-30 minut i zbierać trzy piłki z tablic czy zdobywać cztery punkty. Myślę, że takie moje mecze już się skończyły w tym sezonie. Wierzę, że od tego momentu zacznę prezentować o wiele wyższy poziom. Teraz koncentruję się wyłącznie na tym, jak pomóc zespołowi. Zdaję sobie sprawę, że bardzo wiele osób mnie ogląda i może to mieć wpływ na moją przyszłość.

Jak nikt inny w zespole, ma pan za sobą ponad 100 kolejnych spotkań w wyjściowej piątce Suns, ale w pewnym momencie ta pierwszoplanowa pozycja wydawała się zagrożona...
Nigdy tego nie odczułem. Nie miałem sygnałów od trenera ani nikogo ze sztabu szkoleniowego, że będę wymieniony. Moja sytuacja była taka a nie inna, bo nie miałem możliwości pokazania, co potrafię. Po prostu byłem pomijany w wielu boiskowych akcjach. Wydaje mi się, że rola środkowych w zespole, moja i Jermaine'a O'Neala - a jestem pod wrażeniem jego profesjonalizmu i podejścia do gry - jest wykrystalizowana. Każdy z nas wie, jakie są jego zadania i stara się pomóc drużynie w swoim wymiarze czasowym.

Reklama

Czy na pana sytuację w klubie nie wpłynęła odmowa przedłużenia kontraktu z Phoenix na okres po sezonie 2013/14, gdy skończy się obecna umowa?
Nie. Odbyłem po prostu normalną rozmowę z menedżerem zespołu i moim agentem, podjęliśmy decyzję biznesową. Przedłużanie kontraktu było ostatnią rzeczą, jaka mnie w tamtej chwili interesowała. Najważniejsze było to, żeby zacząć grać na najwyższym poziomie, tak jak to robiłem rok temu. Chcę dokończyć ten kontrakt i zobaczymy, co się stanie dalej.

W ostatnich spotkaniach znów oglądaliśmy starego dobrego Marcina Gortata, ale wciąż mało efektywnego w walce o piłki w ataku. Aż 12 meczów tego sezonu kończył pan bez żadnej bądź zaledwie z jedną ofensywną zbiórką. Jakby w ogóle o nie nie walczył. Można to poprawić?
Zgadza się. Były takie mecze, gdy zupełnie nie walczyłem o zbiórkę, ale i takie, gdy byłem faktycznie jedyną starającą się o nią osobą. Ale gdy jesteś sam pod koszem przeciwko trzem, czterem rywalom i nie ma partnerów, którzy atakowaliby tablicę, wtedy naprawdę trudno zastawić strefę podkoszową. I wówczas, nieważne jak dużym i silnym jest się zawodnikiem, nie da się tej piłki złapać. Druga sprawa - brakowało mi czasem szczęścia i tzw. timingu, by ją dosięgnąć. Myślę, że i to poprawi się w najbliższym czasie.

Jak miała wyglądać ostatnia akcja zespołu w wygranym 82:80 meczu z Memphis Grizzlies. Czy to pan miał oddać decydujący rzut? Po zwycięskich punktach zdobytych przed Gorana Dragica jakoś niezbyt wylewnie mu pan gratulował
Dotarło do mnie, że podobno jestem osobą, która nie pogratulowała Goranowi. Tymczasem podszedłem do niego jako pierwszy i uścisnąłem za to, że wykonał ostatni rzut i trafił. Prawda była taka, że on miał piłkę w rękach i atakował obręcz. Ja robiłem to, co do mnie należy - ściągnąłem obrońców na siebie, przesunąłem się w stronę kosza i gdyby on mi piłkę dograł, starałbym się oczywiście wykończyć akcję. Nie ma tu jednak mowy o jakichkolwiek samolubnych zagraniach, bo Goran wykonał niesamowitą akcję i zdobył zwycięskie punkty. Oczywiście każdy z nas był szczęśliwy, że wygraliśmy mecz. Byliśmy też zmęczeni, dlatego może gratulacje nie były tak wylewne.

Reklama

Czy współpraca z lubiącym samodzielnie kończyć akcje słoweńskim rozgrywającym nie jest dla pana i zespołu największym problemem?
Na pewno nie jest taka sama, jak ze Steve'em Nashem. Obaj wciąż uczymy się siebie, staramy się zrozumieć na parkiecie i myślę, że z meczu na mecz jest coraz lepiej. Goran wie, że potrzebuje również mnie, żeby być efektywnym w akcjach pick and roll. Codziennie szlifujemy te zagrania.

W NBA rozpoczął się okres zmiany barw klubowych. Czy realne jest, by jeszcze w tym sezonie zmienił pan pracodawcę w wymianie z którymś z zespołów?
Nie wydaje mi się. Chciałbym grać w Phoenix i dokończyć tutaj sezon. Pokazać się z jak najlepszej strony, wrócić do najwyższego poziomu. Ale oczywiście NBA to biznes. Jeśli menedżerowie podejmą taką decyzję, będę musiał odejść do innego zespołu.

Czy można już określić, na co stać drużynę Suns w tym sezonie?
Po dwudziestu kilku meczach, z których 15 zagraliśmy bardzo słabo, wciąż trudno o przewidywania. Dopiero teraz drużyna zaczyna się docierać i prezentować lepszy styl gry. W tym momencie nie da się powiedzieć, czy jesteśmy ekipą na play off. Wiadomo, że taki jest nasz cel.

FIBA-Europe umieściła pana nazwisko na dziesięcioosobowej liście kandydatów do tytułu najlepszego koszykarza Europy w 2012 roku. Jak pan odebrał tę nominację?
To miłe, ale szczerze mówiąc jest to tak mało ważna nagroda, że prawdopodobnie nie będę nawet śledził rozstrzygnięć tego plebiscytu. Dla koszykarzy grających w NBA to wyróżnienie niewiele znaczy. Mało kto będzie się tym interesował. W przyszłości prawdziwy kibic znający takiego Michaela Jordana, Pau Gasola czy Adama Wójcika będzie pamiętał, ile zdobył on mistrzostw kraju, pierścieni w NBA czy jakie miał osiągnięcia z kadrą, a nie ile razy został najlepszym koszykarzem w Europie. Dlatego jest to miła nominacja, czuję się uhonorowany i to wszystko.

Śledzi pan karierę młodszego kolegi z reprezentacji Przemysława Karnowskiego, debiutującego w tym sezonie w akademickich rozgrywkach NCAA w zespole Gonzagi?
Jestem z Przemkiem w stałym kontakcie. Piszemy do siebie co dwa, trzy dni. Zdarza się, że oglądam nawet jego mecze, gdy na żywo transmituje je ESPN. Myślę, że zrobił ogromny postęp, jeśli chodzi o przygotowanie fizyczne, zrzucił sporo kilogramów, coraz lepiej się porusza. Mogę powiedzieć, że wielu kolegów z polskiej kadry przegrało zakłady. Twierdzili, że Karnowski nie poradzi sobie i wróci do Polski już w grudniu, a tu zbliża się koniec roku, a on dalej w Stanach. Oczywiście, jesteśmy mile zaskoczeni i życzymy mu jak najlepszej postawy w tym sezonie. Ja będę go wspierał, jak tylko się da.

Czy Karnowski ma szansę pójść pana śladem i dostać się do klubu NBA?
Wszystko stoi przed nim otworem. Zależy to tylko od niego - jak ciężko będzie pracował. Już teraz dużo się o nim mówi i to jest dla niego bardzo korzystne.

Przed rokiem, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia dopiero rozpoczynaliście skrócony przez lokaut sezon. Teraz tego dnia będziecie rozgrywać z New York Knicks 29. spotkanie w sezonie. Wcześniej dwa mecze dzień po dniu, tuż przed Wigilią. Później jeszcze trzy w starym roku, w tym z Oklahoma City Thunder w sylwestrowy wieczór. Pracowite święta...
Jak co roku. Taki jest właśnie mój zawód. Zdaję sobie sprawę, że uprawiam sport, w którym nie da się za bardzo odpocząć wtedy, kiedy inni mają wolne.

Chwila oddechu jednak będzie. Jak pan spędzi tegoroczne święta?
Wigilię z przyjaciółmi i moją dziewczyną Anią, jak rok temu. Usiądziemy, zjemy, porozmawiamy, rozdamy prezenty dzieciakom. Potem wrócimy do domu, a ja następnego dnia udam się na trening.

Jakie są pana ulubione potrawy wigilijne i kto je przygotuje?
Oczywiście pierogi, barszcz, różnego rodzaju sałatki. Tych potraw nigdy nie mogłem ominąć. Swego czasu najlepsze takie dania gotowała mama. Teraz bardzo przyzwyczaiłem się do kuchni mojej dziewczyny, która przygotowuje niesamowite przysmaki. Czekam zwłaszcza na jej kolejne wypieki.

Czego życzyć polskiemu jedynakowi w NBA w Nowym Roku?
Przede wszystkim zdrowia. To jest jedyna rzecz, jakiej potrzebuję. O resztę się nie martwię, poradzę sobie. Zdrowia, wytrwałości, twardości mentalnej - i wszystko powinno być dobrze.