James był nie tylko nie do zatrzymania w ataku, ale też popisał się 14 asystami i tylko dwóch zbiórek zabrakło mu do drugiego z rzędu tzw. triple-double. Jego dominacja na parkiecie była tak znacząca, że wśród kibiców w mediach społecznościowych jeszcze przed końcem spotkania pojawił się pomysł, aby zmienić nazwę kanadyjskiego miasta "LeBronto".

Reklama

Jednak zarówno gwiazda "Kawalerzystów", jak i trener gospodarzy Dwane Casey zwrócili uwagę, że tym razem graczem "robiącym różnicę" był Kevin Love. Skrzydłowy gości zanotował świetny występ - uzyskał 31 punktów i miał 11 zbiórek. Zawodnik, który w sezonie zasadniczym sporo pauzował z powodu kontuzji, ostatnio tak skuteczny był w Boże Narodzenie, kiedy Golden State Warriors również rzucił 31 "oczek".

"To był jego wielki mecz. Zaprezentował cały swój potencjał, jak na uczestnika All Star Game przystało" - ocenił James, a szkoleniowiec Raptors dodał: "LeBron to LeBron i wiadomo, że trzeba być gotowym na wszystko, ale Love nas zaskoczył, od początku nie potrafiliśmy znaleźć na niego recepty".

Reklama

DeMar DeRozan zdobył 24 pkt, a Kyle Lowry - 21 dla Raptors, którzy odnosząc 59 zwycięstw w sezonie zasadniczym ustanowili klubowy rekord i byli najwyżej rozstawioną drużyną na Wschodzie, ale w play off zaliczyli już cztery porażki.

"Mam nadzieję, że świadomość, iż znaleźliśmy się w beznadziejnej sytuacji tylko nas zmobilizuje" - przyznał DeRozan.

Reklama

Trzecie spotkanie w tej parze w sobotę w Cleveland, gdzie we wcześniejszych play off Raprots przegrali wszystkie pięć dotychczasowych meczów ze średnią różnicą 24,2 pkt.

Po raz drugi, z tym że na własnym parkiecie, Boston Celtics pokonali Philadelphia 76ers, tym razem 108:103, i brakuje im tylko dwóch zwycięstw, by awansować do finału konferencji.

Terry Rozier zdobył 20 punktów, a także odnotował dziewięć asyst oraz siedem zbiórek i był najskuteczniejszym graczem gospodarzy, którzy w drugiej kwarcie przegrywali już różnicą 22 punktów.

"Dostaliśmy cios na początku, ale trener zebrał nas wtedy i w ostrych słowach powiedział, że musimy pokazać, iż stanowimy prawdziwy team. Powoli niwelowaliśmy straty, aż w końcu odwróciliśmy losy pojedynku" - skomentował Rozier.

J.J. Redick z 23 pkt był liderem gości, środkowy Joel Embiid miał 20 pkt i 14 zbiórek, a zawiódł rozgrywający Ben Simmons, który nie trafił żadnej z czterech prób z gry i zakończył mecz z dorobkiem jednego punktu.

"Szkoda, że tak słaby występ przypadł na tak istotny moment. Za dużo myślałem, psychicznie nie dałem rady" - przyznał Simmons.

Nastrój trenera "Szóstek" Bretta Browna był jednak daleki od rezygnacji. "Oni wygrali dwa razy u siebie, my musimy zrobić to samo i zabawa zacznie się od nowa" - podsumował.