Wszystko grało, czułam się dobrze, bardzo dobrze. Skakało się świetnie. Mogłam tylko marzyć, żeby wszystko było tak na miejscu. Na 4,65 m miałam zrzutkę, bo skakałam na zbyt miękkiej tyczce. Zmieniłam ją na twardszą i wszystko wróciło do normy. Potem wzięłam najtwardszą - wyjaśnię, że to świadczy o dobrym przygotowaniu - jaką mam i na niej skakałam do końca konkursu.

Reklama

Wiedziałam, że Badurova może być groźna. To znaczy myślałam, że jeżeli walka o medale rozegra się na wysokości 4,70 metra, to ona się do niej włączy. Ale gdy skoczyła 4,75 metra w pierwszej próbie, przyznaję, że ścisnął mi się żołądek. Było nerwowo, ale nie mam sobie nic do zarzucenia.

Zabrakło jakiegoś szczególiku, bożego palca. Walczyłam, tak wysoko w ważnych zawodach jeszcze nie skoczyłam, a 4,80 m było blisko. Co z tego, że byłam najbliżej pokonania tej wysokości z dziewczyn, które ją atakowały. Oczywiście poza Jeleną. Za najbliżej i za piękną walkę medali niestety nikt nie daje.

Mam świadomość, że skakałam w historycznym konkursie, bo walka o medale nigdy nie rozgrywała się tak wysoko. Z wyniku się cieszę, z miejsca nie umiem. A powinnam, bo przecież w październiku miałam operację ścięgna Achillesa, odpuściłam sezon halowy i przecież nikt się nie spodziewał, że tak szybko wrócę do tak dobrej formy.

Reklama