Ostatnią konkurencją trzydniowych zawodów nad Bosforem był pełen dramaturgii bieg 4x400 m mężczyzn. Podopieczni trenera Józefa Lisowskiego - Jakub Krzewina (AZS AWF Kraków), Marcin Marciniszyn (WKS Śląsk Wrocław), Grzegorz Sobiński (MKLA Łęczyca) i Łukasz Krawczuk (WKS Śląsk) - mieli spore szanse na podium. Do finału weszli z trzecim czasem.

Reklama

Na ostatniej zmianie na trzeciej pozycji biegł Krawczuk. Jednak po zderzeniu z Rosjaninem wypadła mu z dłoni pałeczka. Po jej podniesieniu ukończył rywalizację jako ostatni. Nie wiem jak to się stało, może za wolno zacząłem i Władysław Frołow za szybko mnie dogonił. Na pewno nie chciałem, żeby mnie wyprzedził. Walczyłem i skończyło się pechowo, ostatnim miejscem - przypomniał niedzielne zdarzenie zawodnik Śląska.

Kierownictwo polskiej ekipy złożyło protest, ale został on odrzucony. W poniedziałek, przed wyjściem z hotelu, podszedł do mnie Frołow, podał rękę i rzekł "przepraszam". To był miły gest, którego nikt z nas się chyba nie spodziewał. Nie przypuszczam, ani też koledzy, że polował na dłoń Łukasza, aby mu wybić pałeczkę - powiedział PAP po przylocie do Warszawy Marciniszyn.

Wspomniał, że niedzielne zdarzenie mogło wyglądać na rewanż, bo w poprzednich mistrzostwach, dwa lata temu w stolicy Kataru Dausze, polska sztafeta przyczyniła się do zgubienia pałeczki przez Rosjan.

Wtedy biegliśmy w eliminacjach. Na trzeciej zmianie wyprzedzałem rosyjskiego zawodnika, ale nie było żadnej przepychanki, kolizji. Jak sięgam pamięcią, zderzyły się jedynie nasze dłonie, w następstwie czego wypadła mu pałeczka. Wtedy my przeprosiliśmy Rosjan - dodał Marciniszyn.

Reklama

Haczek, góral z Żywca, był zawodnikiem znanym w środowisku jako twardziel i wystawiany na sztafetowe zmiany, kiedy trzeba było ostro walczyć. Dziś, jako dyrektor sportowy PZLA uważa, że rywalizacja w zawodach halowych jest specyficzna i trzeba się liczyć z takimi przypadkami, jakie akurat spotkały polską ekipę.

Finałowy bieg sztafetowy poprzedziły dwie inne sprawy. Ukraińcy złożyli protest, gdyż ich zdaniem Marciniszyn w eliminacjach odepchnął ręką ich zawodnika, natomiast my po półfinale 800 metrów założyliśmy sprawę przeciwko Lalangowi. Kenijczyk nagle zabiegł drogę Lewandowskiemu, gdy on atakował i zmieniał tor, przyczyniając się do upadku Marcina - wspomniał Haczek.

Reklama

Podkreślił przy tym, że są to sprawy bardzo trudne do jednoznacznej interpretacji i wskazania winowajcy, gdyż walka w hali bardzo często balansuje na pograniczu przepisów.

Podobnego zdania jest również sędzia klasy międzynarodowej Janusz Rozum, który w Stambule był członkiem komisji odwoławczej IAAF, wspólnie ze słynnym przed laty, wielce utytułowanym sprinterem z Namibii Frankie Fredericksem (medalista olimpijski, mistrzostw świata i Afryki) oraz Kanadyjką Abby Hoffman.

Zgodnie z obowiązującymi zasadami, nie mogłem być obecny przy rozpatrywaniu protestów złożonych przez PZLA. Nawet nie mogłem się z nimi zapoznać. Mogę jedynie stwierdzić, że były one bardzo wnikliwie analizowane. Najbliższy uznania był ten, który dotyczył sprawy Lewandowskiego, chociaż też była duża trudność w podjęciu decyzji - powiedział PAP Rozum.

W 14. halowych MŚ Polacy zdobyli jeden medal. Brązowy w pchnięciu kulą wywalczył Tomasz Majewski (AZS AWF Warszawa). Ponadto czwarte miejsca zajęli Karolina Tymińska (SKLA Sopot) w pięcioboju i Adam Kszczot (RKS Łódź) w biegu na 800 m.