"Stoi przed wami człowiek, który czuje na sobie odpowiedzialność, czuje niedosyt, czuje złość, czuje to, że czegoś może nie ruszył. Obojętnie jak to nazwać, nie jestem człowiekiem, który chowa się gdzieś pod szczotkę, którą wycierają parkiet, tylko staram się zawsze walczyć do końca. Jestem tym wszystkim rozczarowany, zdziwiony, obolały, przegrany - możecie tych określeń użyć w kolejności jakiej chcecie" - powiedział dziennikarzom rozgoryczony Wenta po ostatniej porażce w turnieju, która sprawiła, że nie zrealizowano celu minimum na te mistrzostwa, czyli awansu do kwalifikacji olimpijskich.

Reklama

Wenta często był bezsilny, widząc poczynania swoich podopiecznych na boisku. Nie wszystkie jego decyzje przynosiły spodziewany efekt. Sami zawodnicy, jego zdaniem, powinni też dokonać samooceny.

"W czasie meczu staram się jakoś mieć przegląd sytuacji. Staram się wprowadzać jakieś zmiany. To nie zawsze funkcjonuje. To nie jest tak, że palec podnoszę, pogrożę komuś i jest lepiej. Ten wózek od lat ciągniemy razem i słowo odpowiedzialność musi mieć jakąś wartość" - dodał.

Trener nie chciał poddawać analizie gry poszczególnych zawodników. Jednak pochwalił bramkarzy oraz debiutantów na tak poważnej imprezie. Co do pozostałych, którzy od lat stanowili trzon reprezentacji, unikał szczegółowych wypowiedzi.

"Pewne rzeczy się sprawdziły, pewne okazały się niedostateczne lub zawiodły. W niektórych zawodnikach pokładaliśmy więcej nadziei. Przez te lata więcej nam wnosili. Piotrek Wyszomirski może ten turniej zaliczyć do udanych. Z Chorwatami pokazał, że jest już dojrzałym bramkarzem. O Sławku Szmalu nie muszę dużo mówić. Bardzo przeżywał ten turniej - jako kapitan i zawodnik. Bardzo brał do siebie te wszystkie historie. Budująca jest postawa Piotrka Grabarczyka. Praca z nim zaczyna owocować. Nie liczyliśmy na specjalne wsparcie niektórych zawodników, tymczasem okazało się, że są bardzo przydatni. Inni... chyba sami wiedzą który z nich zagrał słabo. Tak jak np. Marcin Lijewski. Gdy rozpoczął mecz z Węgrami, to chyba nie był ten Marcin, którego byśmy chcieli wszyscy widzieć i którego wszyscy znamy. Na usprawiedliwienie można powiedzieć, że przez ostatnie dwa dni chorował, leżał w łóżku, podobnie zresztą jak Bartek Jurecki. Jeśli coś tonie, to wszystko na raz się przytrafia, i grypa i przeziębienia" - powiedział Wenta.

Reklama

Szkoleniowiec zdaje sobie sprawę, że recenzje w kraju będą bardzo surowe. Pociesza się, że mimo wszystko nie stracili zupełnie kontaktu z czołówką.

"Kolejna impreza, która określana jest mianem niewypał. Choć szczęśliwie jesteśmy jeszcze w tej grupie czołowej. Kompletnym nieszczęściem by było, gdybyśmy przegrali jeszcze coś po drodze" - dodał.

Reklama

Wenta odpiera zarzuty, że jego zespół nie spisał się najlepiej, gdyż nie trafił z formą, a zawodnicy byli przemęczeni.

"To są slogany. Jak masz trafić z formą, skoro masz na przygotowanie osiem dni. Co mieliśmy dać się położyć zawodnikom na podłodze. Myślę, że to nie jest rozwiązanie. Inni rozegrali jeszcze więcej spotkań w okresie przygotowawczym" - stwierdził.

Zdaniem polskiego szkoleniowca, podczas MŚ 2011 runął mit o potędze niemieckiej Bundesligi. Tym bardziej, że dla reprezentacji ekipy zza Odry turniej zakończył totalną klęską i zaledwie 11. pozycją, wywalczoną po dwóch dogrywkach z Argentyną.

"Jeśli spojrzeć na ludzi, którzy tutaj grają z Bundesligi, to okazuje się, że nie są wiodącymi zawodnikami w swoich zespołach. Bardzo wyolbrzymiamy to, co Niemcy nazywają najsilniejszą ligą świata. Na razie się okazuje, że najsilniejsza liga jest, jeśli wygrają, to we Francji, a pewnie lepsza np. w Hiszpanii" - ocenił.

Przed reprezentacją Polski stoi teraz kolejne wyzwanie. Musi zakwalifikować się do mistrzostw Europy 2012 w Serbii. Z tej imprezy jeszcze dwa dodatkowe zespoły będą miały szansę ubiegać się o prawo startu w igrzyskach olimpijskich w Londynie. Na początek w marcu czeka drużynę Wenty dwumecz ze Słowenią.