"Oczywiście, że Leo zawsze woli grać z najlepszymi. Dlaczego nie możemy zmierzyć się towarzysko na przykład z Anglią, skoro i Słowacja, i Słowenia mogą? To pytanie nie do nas, tylko do PZPN i Sportfive" - rozkłada ręce Jan De Zeeuw, menedżer kadry. - "Oni takie rzeczy organizują. Przychodzą do nas z propozycjami meczów, a my tylko zgłaszamy jakieś uwagi i je akceptujemy. Z jakim propozycjami przyszli ostatnio? No, Grecja…"

Skoro Estonia i Macedonia mogą zapraszać do siebie wielkich, to dlaczego my nie możemy? "Estończycy pewnie zapłacili Brazylijczykom 2 mln dolarów. Niemcy na dzień dobry żądają 800 tys. dolarów za wizytę. Do tego chcą praw do transmisji telewizyjnych w swoim kraju plus hotel pięciogwiazdkowy, plus jeszcze pokrycie kosztów 50-osobowej delegacji w klasie biznes. I to jest standard" - mówi nam Michał Listkiewicz, były prezes PZPN. - "Aby więc wyjść na swoje, trzeba by drogo sprzedać bilety i prawa telewizyjne na polskim rynku, zdobyć sponsorów i jeszcze mieć komplet na stadionie".

Tylko na jakim stadionie? "Kilka tygodni temu mieliśmy problem ze znalezieniem obiektu, na którym moglibyśmy grać mecz o punkty" - wzdycha De Zeeuw. "Pewnie, że chcielibyśmy mierzyć się z Brazylią, ale gdzie ją zaprosimy? Do Szczecina, Bydgoszczy? A może do Wronek?"

Inna kwestia, że ani Estonia, ani Macedonia nie mają wielkich, ślicznych stadionów. Białoruś zresztą też, a naszym sąsiadom udało się zaprosić niedawno i Niemców, i Argentyńczyków. "Bo trzeba mieć znajomości i odpowiednie argumenty. Czasami przydaje się też polityka. Na Białorusi na przykład pan prezydent Łukaszenka da na taki cel trochę pieniędzy z państwowej kasy. Będzie święto, rozrywka dla ludu i przy okazji reklama przywódcy" - twierdzi Listkiewicz. "Są też prywatni sponsorzy, jak w Macedonii czy na Węgrzech. Tam na przykład przyjechała Brazylia, Milan i Real. Ale jedyną rolą węgierskiej federacji było wystawienie drużyny. Resztą, czyli wynajęciem stadionu czy sprzedażą praw telewizyjnych, zajmowały się prywatne firmy" - dodaje.

Cóż, jest też inna możliwość - Brazylia zaprasza nas. Albo Anglia. Piłkarze nabierają doświadczenia w starciu z najlepszymi, nasi ligowcy przekonują się, że na Wembley też można pobiec z piłką do przodu. "Anglicy zapłacili Słowakom za przelot i pobyt. A przy okazji i skonsumowali cały komercyjny tort" - powiedział Listkiewicz.

Słowacy wykonali dyplomatyczny majstersztyk. Bo wielkie federacje naprawdę muszą mieć interes w tym, aby grać z maluczkimi bez żadnej finansowej rekompensaty. "Czasami chodzi o wielkie interesy. Nie tylko o prawa telewizyjne czy takie rzeczy. Pamiętam, jak Holandia pojechała na mecze do Afryki. Chodziło o kontrakty handlowe. Dzięki kadrze Holendrzy też chcieli robić interesy w Chinach" - opowiada nam De Zeeuw.

Czy warto walczyć o mecze z najlepszymi? Listkiewicz uważa, że nie - bo dużo zachodu, a potem i tak gramy z gwiazdami, które przyjechały tylko po to, aby sobie pokopać. Sugeruje, aby poczekać na inauguracje nowych stadionów w Warszawie czy Wrocławiu. Ale Słowacy grali z Anglikami nie po to, aby sobie pobiegać wśród gwiazd, na oczach polityków. Tylko po to, aby trzy dni później bez kompleksów ograć Czechów w eliminacjach.











Reklama