"W zalewie złych wiadomości ta wymiana jest takim rodzynkiem" – mówi „Dziennikowi” szef polskich sędziów Kazimierz Stępień.

Ogiya przyleciał do Polski wraz z asystentami w ramach współpracy między PZPN a japońską federacją, która zaczęła się dwa lata temu. Generalnie polega ona na tym, że my wysyłamy Japończykom swoich sędziów, aby ci zobaczyli trochę innego świata i podszkolili się, a oni nam swoich, aby pokazać Polakom, jak się sędziuje. Oficjalny cel wymiany jest taki, aby dokształcać młodych arbitrów, którzy jeszcze mają szansę osiągać sukcesy międzynarodowe (w Polsce to bardzo wąska grupa ludzi). "Ponieważ pomysł się sprawdził rok temu, czego przykładem są choćby postępy, jakie zrobił Marcin Borski, postanowiliśmy kontynuować współpracę" - mówi Stępień.

Reklama

Borski ponad rok temu nie był - delikatnie mówiąc - w czołówce polskich arbitrów. Jednak w środowisku mówi się, że po wyjeździe do Japonii poprawił się o kilka klas. Teraz uważany jest za numer jeden lub dwa w kraju. W strukturach sędziowskich UEFA też awansował. Wielu zaczęło mu zazdrościć. Jeszcze nie wiadomo, kto pojedzie do Japonii w tym roku (prawdopodobnie w listopadzie - tam nadal będzie ciepło, a tutaj będą kończyć się europejskie puchary), ale chętnych jest kilkanaście razy więcej niż miejsc.

Ile taka wymiana kosztuje? Paradoksalnie - stosunkowo mało. To znaczy mało kosztuje polską stronę. Bo PZPN jedyne, za co płaci, to hotel dla japońskich sędziów i transport na mecze. Za resztę (w tym za kosztowny przelot) płaci japońska federacja. Polski związek zaoszczędził tym samym sporo pieniędzy. Jak się dowiedzieliśmy, gdyby PZPN chciał tylko na mecz Polska - Grecja zaprosić trójkę sędziowską z Niemiec czy Hiszpanii, musiałby liczyć się z wydatkiem rzędu 35 - 40 tys. zł. Bo bilety w biznes class, bo odpowiednie hotele, bo stawki według UEFA itd. Japończycy kosztują mniej - około 25 tys., a będą w Polsce prawie miesiąc i obsłużą nie jeden, tylko pięć meczów (w tym nawet spotkanie I ligi). "No, może te różnice w kosztach nie byłyby aż tak duże, ale rzeczywiście zaoszczędziliśmy" - mówi Stępień

Reklama

Tak więc i tanio, i dobrze (lepiej niż kilka lat temu, gdy na wymianie byli Słowacy). Podczas meczu w Bydgoszczy z Grecją nikt z Ogiyą się nie wykłócał, nikt głośno nie powiedział, że powinien zagwizdać tamtym, a nie tym. Podobnie było w spotkaniu Lecha z Polonią. Żadnych kartek za niesportowe zachowanie, żadnych „sędzia ch…”.

"Ogiya ustrzegł się wpadek, nie było kontrowersji. Wprawdzie każdy popełnia błędy, ale w tym przypadku odbiór tych błędów jest inny. Nawet w telewizji, gdy sędziuje polski arbiter, to słuchać komentatora, który mówi, że <chciałby to jeszcze raz zobaczyć>. Tym razem nikt nie chciał dodatkowej powtórki" - cieszy się Stępień. "Wizyta Japończyków oznacza nie tylko wyższy poziom sędziowania w lidze, ale jest też okazją do nauki dla naszych arbitrów, którzy mają okazję podpatrywać kolegów po fachu z innego kraju. Ta kwestia szkoleniowa jest bardzo ważna".

Za kilka dni ma zawitać u nas szef japońskich sędziów Yasuhiro Matsuzaki, aby rozmawiać o dalszej współpracy z PZPN. Na razie Ogiya i jego koledzy nie narzekają, bo im nie wypada. Uśmiechają się, robią zdjęcia. Jak to Japończycy. "Są zadowoleni, mają treningi fitness, trochę sobie pozwiedzają" - mówi Stępień. Dowiedzieliśmy się gdzie - w Pruszkowie, w okolicach Stawów Pęcickich. Za pomysł z wymianą pochwaliliśmy, ale jak się zaprasza szacownych gości z Japonii, to może warto by ich zakwaterować gdzieś w centrum. Bo więcej nie przyjadą. I co wtedy?