Tak wygląda odbudowa wizerunku środowiska sędziowskiego! Żyjewski na stanowisku osoby, odpowiadającej za nauczanie sędziów, miałby zastąpić Marka Kowalczyka. Ten były sędzia pierwszoligowy skompromitował się podczas finału Pucharu Polski w 1998 roku. Amica, dzięki prężnie działającemu w niej Ryszardowi F. "Fryzjerowi" i skandalicznym decyzjom sędziego Kowalczyka, zdobyła wówczas to trofeum.

Reklama

Rok później prezesem PZPN został Michał Listkiewicz. To on, szermując hasłami "naprawy polskiej piłki", nagrodził Kowalczyka stanowiskiem szefa ds.
wyszkolenia sędziów! Teraz okazuje się, że Kowalczyk ma być zastąpiony przez człowieka podobnego formatu. W dodatku znajomego Ryszarda F., siedzącego od pół roku we wrocławskim areszcie szefa mafii sędziowskiej, ustawiającej mecze piłkarskie. Żyjewski wielokrotnie sędziował mecze Amiki Wronki w czasach,
gdy "Fryzjer" był działaczem tego klubu.

"Pan Żyjewski to bardzo dobry fachowiec. Byłem kilkakrotnie na ocenianych przez niego meczach. Jego wiedza zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie" - broni Żyjewskiego Stempniewski. Nowy szef polskich arbitrów nie ma żadnych wątpliwości co do uczciwości Żyjewskiego.

Żyjewski wsławił się półtora roku temu. Był wtedy skłócony z zarządem swojego macierzystego Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej. Załatwił więc sobie fikcyjny meldunek u kolegi, mieszkającego w województwie lubuskim. PZPN "połknął haczyk" i uwierzył w jego przeprowadzkę. Dzięki temu Żyjewski mógł bez przeszkód
jeździć na obserwacje meczów Zagłębia Lubin, a także oceniać pracę arbitrów z Dolnego Śląska, choć cały czas mieszka na terenie tego województwa!

Reklama

"Był skłócony z naszym zarządem, ale już z poszczególnymi arbitrami nie zawsze. Sędziowie z naszego regionu dostawali u niego niezłe noty. Ciekawe
dlaczego?" - zastanawia się zastrzegający sobie anonimowość działacz DZPN. "Dla mnie sprawa z przemeldowaniem się tego pana nie ma znaczenia" - twierdzi Stempniewski.

Żyjewski kompromitował się kilka razy jako arbiter. "Wiosną 1998 roku nasza sytuacja w tabeli była kiepska. Na mecz z Petrochemią pojechaliśmy, by
wygrać. Tylko w tym dniu w Płocku wygrać się nie dało" - wspomina piłkarz Lecha Poznań Piotr Reiss. "Już w 9. minucie sędzia Żyjewski podyktował przeciwko nam urojony rzut karny. Jak można było później zobaczyć na telewizyjnych powtórkach, po akcji pokazywał swojemu bocznemu kciuk w geście triumfu! Przegraliśmy oczywiście 0:1. A ja za to, że protestowałem, miałem wielkie problemy. Podejrzewano mnie nawet, że podpuściłem kogoś, żeby... podpalił mu dom. I tak z ofiary stałem się winowajcą" - mówi piłkarz.