Kilka dni po tym, jak Real zdobył w 1997 roku mistrzostwo Hiszpanii, do salonu Ferrari w Madrycie weszło dwóch ciemnoskórych, elegancko ubranych mężczyzn. "Poprosimy po jednym modelu waszego najnowszego auta" - powiedzieli. Następnie wyjęli z walizek... gotówkę i wręczyli ją oniemiałemu ze zdziwienia sprzedawcy. Panowie nazywali się Roberto Carlos i Clarence Seedorf.

W ten oryginalny sposób brazylijsko-holenderski duet zrealizował swoje postanowienie sprzed sezonu. "Założyliśmy się wówczas, że jeśli wygramy tytuł, kupujemy Ferrari" - śmieje się Seedorf. Dlaczego przytaczamy akurat tę anegdotkę? Bo doskonale oddaje ona charakter Clarence’a, jednego z najlepszych pomocników świata, który zarówno na boisku, jak i poza nim uwielbia podejmować najbardziej szalone wyzwania.

Reklama

Wiedzą coś o tym piłkarze Atletico Madryt. W jednym z derbowych spotkań Holender otrzymał piłkę na własnej połowie. Przebiegł z nią kilka metrów i już chciał centrować, gdy uśmiechnięty Predrag Mijatović krzyknął: "Nie dasz rady strzelić z tak trudnej pozycji". Clarence zaryzykował. I trafił, z 45 metrów.

Inny przykład, z tego sezonu. Mecz Bayern - AC Milan. Gennaro Gattuso podaje do Seedorfa. Ten, mimo że ma za plecami trzech niemieckich obrońców i jest ustawiony tyłem do bramki, zagrywa z pierwszej piłki, piętą, do Filippo Inzaghiego (chwilę potem Włoch strzelił gola).

Obserwując tę akcje można było dojść do jedynego słusznego wniosku - gra w piłkę przychodzi Clarencowi tak łatwo i naturalnie, jak rybom pływanie. "To niesamowity gość. 999 na 1000 piłkarzy bałoby się w takiej sytuacji podjąć rękawicę" - powie potem trener Milanu Carlo Ancelotti. "Szczerze? Przeżyłem na boisku tyle, że nie obawiam się w trakcie gry nikogo ani niczego" - odpowiada Seedorf.

Reklama

Te słowa to nie są czcze przechwałki. W końcu jako jedyny zawodnik w historii futbolu Holender triumfował w Lidze Mistrzów z trzema różnymi drużynami. Wiele wskazuje na to, że w tym miesiącu sięgnie po swój czwarty w karierze Puchar Europy. "To dla mnie cudowny, najlepszy od dawna sezon" - przyznaje Clarence. Od
minionych wakacji spotykają go same dobre rzeczy.

Najpierw odziedziczył po Rui Coście koszulkę z prestiżowym numerem dziesięć. Potem, w listopadzie, do kadry powołał go Marco van Basten. Seedorf zagrał dla Holandii po raz pierwszy od 29 miesięcy. Gdy wychodził na murawę w meczu z Anglią, musiał czuć olbrzymią satysfakcję. W końcu postawił na niego selekcjoner, który wcześniej powtarzał bez końca, że "czas zgranych trzydziestolatków minął”.

"Okazało się, że nie taki ze mnie dziadek" - pokpiwał Seedorf, słynący z ciętych i odważnych wypowiedzi. "On musi się zamknąć. Nie powinno się grać na emocjach tłumu. To niebezpieczne" - w ten sposób ładnych parę lat temu Clarence’a zbeształ Ronaldo. Za co? Nie podobało mu się, że będący wówczas piłkarzem Realu
Brazylijczyk publicznie zastanawia się nad możliwością powrotu do Interu.

Reklama

Słowa Seedorfa były początkiem ich konfliktu, który miał swoje apogeum, gdy Holender... odbił słynącemu z miłosnych podbojów koledze żonę, Milene Domingues. Obaj panowie nie rozmawiali ze sobą potem przez wiele miesięcy. Ostatnio się pogodzili - widziano ich razem imprezujących w jednym z eksluzywnych, wylansowanych mediolańskich klubów.

To właśnie odzyskanie przyjaciela jest, prócz awansu do finału Ligi Mistrzów, ostatnim pozytywnym wydarzeniem w życiu Seedorfa. Życiu, które także poza boiskiem pełne jest ciekawych zwrotów akcji. "To jeden z najbardziej światłych ludzi jakich znam" - mówi o Holendrze Silvio Berlusconi.

Mający skłonności do wyolbrzymiania wielu spraw były premier Italii tym razem nie przesadza. Seedorf jest bowiem prawdziwym człowiekiem-orkiestrą. Działa charytatywnie - w Paramaribo, stolicy Surinamu w której się urodził, otworzył piłkarską szkółkę dla młodzieży, wzorowaną na akademii Ajaksu Amsterdam. "Dokładam do tego interesu tysiące euro, ale to nic. Kasa jest niczym w porównaniu z tym, jaką mam satysfakcję, gdy czołowe europejskie kluby pytają o moich podopiecznych" - mawia piłkarz.

Nie waha się ubijać ryzykownych interesów - kiedyś kupił włoski tygodnik motoryzacyjny Auto-Moto Sport i od razu zainwestował w jego reklamę 600 tys. euro. Innym razem nabył prawa do teamu motocyklowego, startującego w mistrzostwach świata klasy 125 ccm.

Clarence dba też o swoje wykształcenie - mimo nawału zajęć, zdołał znaleźć czas, by wkuwać słówka i gramatykę i doskonale opanować... pięć języków obcych (niemiecki, portugalski, hiszpański, włoski i angielski). "Uwielbiam być aktywnym. Nie mógłbym, jak moi koledzy, siedzieć przez całe zgrupowanie i grać non-stop na play-station" - tłumaczy Seedorf.

Pytany skąd czerpie siłę do działania, odpowiada: "Z... biedy. Poznałem jej smak - mój dziadek był niewolnikiem w Surinamie, kiedy ten kraj był kolonią holenderską. Służył u Niemca o nazwisku... Seedorf, od którego nie dostał prawie nic poza nazwiskiem. Gdy mi opowiadał jak skromnie żył, poprzysiągłem sobie, że ja wybiję się z tłumu. Początkowo chciałem być lekarzem. Ale po jakimś czasie zrozumiałem, że moim przeznaczeniem jest futbol... " - mówi piłkarz.