Po ilu latach wraca pan do Polski?
Po blisko osiemnastu. Kawał czasu minęło.

Nie boi się pan, że zabraknie mu rozeznania w polskich realiach?

Absolutnie nie. Legia to profesjonalny klub, w którym pracują ludzie oddelegowani do różnych zadań. Myśli pan, że Leo Beenhakker miał rozeznanie w naszej rzeczywistości, gdy obejmował reprezentację? Oczywiście, że nie i musiał zaufać współpracownikom.

Co pana skłoniło do szukania pracy w Polsce?
Po zakończeniu kariery piłkarskiej byłem w Osasunie najpierw trenerem młodzieży, zresztą ze sporymi sukcesami, bo pięciu moich wychowanków gra obecnie w pierwszej drużynie. Następnie skautem, rozpracowywałem ligowych przeciwników, i wreszcie trenowałem drużynę rezerw. Nie ukrywam, że liczyłem na to, iż wreszcie zostanę pierwszym szkoleniowcem. Zresztą kibice i lokalni dziennikarze popierali moją kandydaturę. Byłem więc naprawdę blisko, ale niestety nie udało się. A skoro nie postawili na mnie w mojej Osasunie, to trudno było przypuszczać, że tak się stanie w innym hiszpańskim klubie.

Jak duży wpływ na pana przejście do Legii miały hiszpańskie koneksje, czyli Mirosław Trzeciak.
Wiem, że w kuluarach się mówi, że Mirek sprowadził swojego człowieka. Ale to nieprawda, zresztą szczerze mówiąc wątpię, by Trzeciak miał już tak silną pozycję, by mógł decydować sam o tak poważnych kwestiach. Na pewno jednak to, że się dobrze znamy, miało jakiś wpływ i będzie bardzo pomocne.

Na początku negocjował pan z Wisłą Kraków. Dlaczego nie doszło do porozumienia?
Od początku mówiłem, że powód był jeden - konstrukcja kontraktu, szczególnie kwestia jego rozwiązania. Tymczasem później czytałem, że poszło o pieniądze, lub o długość umowy.

A nie odczytuje pan tylko rocznej umowy w Legii, jako pewnego rodzaju votum nieufności?
A kim ja jestem, żeby stawiać warunki? Doskonale zdaje sobie sprawę, z tego jak wielką szansą jest praca w Legii. Przecież to będzie dla mnie debiut w roli trenera na tak wysokim szczeblu. Cieszę się, że warszawski klub mnie chciał, a warunki i czas umowy były drugorzędne. Zresztą uważam, że pieniądze, które tu będę zarabiał są naprawdę niewielkie. Będę dostawał raptem dwa razy tyle, co w Hiszpanii. A przecież odpowiedzialność, którą teraz biorę na barki, jest nieporównywalnie większa.

Nie boi się pan presji jaka zawsze towarzyszy pracy w Legii?
Presja? Jaka to presja? Presję to mają ludzie, którzy próbują co miesiąc związać koniec z końcem i wyżywić rodzinę.

Nie znamy pana jako trenera. Jakim pan jest szkoleniowcem - zamordystą, czy raczej przyjacielem piłkarzy?
Myślę, że gdzieś pośrodku. Będę wymagał od zawodników przede wszystkim profesjonalnego podejścia do zawodu. Wszystko da się załatwić w kulturalnej rozmowie. Ale potrafię uderzyć też pięścią w stół i odstawić zmanierowanych gwiazdorów od składu. Z tym nie mam problemu!

A jak będzie grała Legia pod pana kierownictwem? W hiszpańskim stylu z dwoma defensywnymi pomocnikami?

Bardzo możliwe, że tak ustawię drużynę. Dwóch głęboko grających pomocników, z których jeden będzie musiał konstruować też akcje ofensywne. Najpierw jednak muszę poznać drużynę, zobaczyć jakimi ludźmi będę dysponował, bo nie ukrywam, że będą też transfery. Na wszystko jest mało czasu, bo już w lipcu zaczynamy mecze w Intertoto, które mam nadzieję będą przepustką do Pucharu UEFA.























Reklama