Ma pan dopiero 20 lat, a już zdążył zwiedzić kilka polskich klubów, by w końcu zostać zawodnikiem wielkiego Realu Madryt. Może zacznijmy od początku, jest pan wychowankiem Odry Wodzisław?
Zgadza się. Trenowałem w szkółce Odry i na nasze mecze przyjeżdżał ówczesny trener Wisły Kraków, Henryk Kasperczak. Negocjowaliśmy przejście do Krakowa, ale pan Kasperczak odszedł z Wisły i temat upadł. Wtedy zgłosiła się Legia. Dwa miesiące trenowałem na Łazienkowskiej, ale uznałem, że to bez sensu.

Dlaczego?
Miałem wtedy 18 lat, a piłkarz w tym wieku musi jeszcze dużo nad sobą pracować. Poprawiać technikę, koordynację, a ja w Warszawie trenowałem z pierwszą drużyną i musiałem robić to, co dorośli piłkarze. Uzgodniłem z menedżerem Janem de Zeeuwem, że mam nie zostawać w Legii.

I trafił pan do Amiki Wronki.
Tak, ale tam szybko wpadłem w konflikt z panem Markiem Pogorzelczykiem.

O co poszło?
Musiałem chodzić do szkoły, a pierwsza drużyna trenowała rano, więc mi pozostawały zajęcia z trzecioligowymi rezerwami. Dramat. Powiedziałem więc Pogorzelczykowi, że odchodzę, ale on mnie nie chciał puścić.

Strasznie pan kapryśny, zwłaszcza jak na juniora.
Kapryśny? Nie, po prostu chcę i zawsze chciałem zostać dobrym piłkarzem, a do tego potrzebne są odpowiednie warunki. Rozstałem się więc z Amiką i poszedłem do Groclinu, ale tam w ogóle nie grałem. Kiedyś zostałem sam w saunie z trenerem Wernerem Liczką i zapytałem go, dlaczego tak się dzieje. Miał chwilę szczerości i powiedział, że to nie on ustala skład, tylko prezes Drzymała, i że chce ze mnie zrobić pomocnika. Ale ja jestem lewym obrońcą i nie ma mowy, żebym grał w pomocy. Więc wróciłem do domu, zadzwoniłem do klubu i powiedziałem, że już nie wracam. Zostałem na lodzie, trenowałem z dzieciakami ze szkółki w Wodzisławiu.

A jak pan trafił do Hiszpanii?
Po ponad dwóch tygodniach menedżer powiedział, że załatwił mi robotę w trzeciej lidze hiszpańskiej. Tam pobyłem jakiś czas, potem trafiłem do drugiej ligi aż w końcu menedżer powiedział, że załatwił mi testy w Realu Madryt. Byłem w szoku, jak to usłyszałem. Po dwóch dniach treningów zaproponowali mi podpisanie kontraktu. Na początku byłem w trzeciej drużynie, a dopiero niedawno awansowałem do bezpośrednich rezerw, czyli Realu Madryt B, występującego w drugiej lidze hiszpańskiej jako Castilla.

I wreszcie jest pan zadowolony?
W ciągu pół roku w Realu nauczyłem się więcej niż przez trzy lata w polskiej lidze. Nie ma co się oszukiwać, polscy trenerzy do pierwszej ligi nie należą. Oczywiście nie wszyscy, Maciej Skorża był super szkoleniowcem. Na jego treningach nigdy nie było nudno i czułem, że się dużo uczę. Ale i tak najlepszym szkoleniowcem jakiego spotkałem jest mój obecny trener w drużynie rezerw Realu - Michel. Ma super podejście do piłkarzy, potrafi świetnie mobilizować. Gdy coś nie wyjdzie i tak pochwali, doda otuchy. Nie to co trener z trzeciej drużyny Abraham Garcia.

A co z nim było nie tak?
Nikt go nie lubił, był koszmarnie surowy i potrafił strasznie opieprzyć człowieka. Ale tak, że pamiętało się długo. Mnie też niestety raz się dostało. Fatalnie grałem w pierwszej połowie meczu z Atletico Madryt. Tak mnie zjechał w szatni, że po przerwie byłem już zupełnie innym piłkarzem.

A z trenerem Fabio Capello miał pan do czynienia?
Kiedyś poszliśmy z kolegami z rezerw na basen. Okazało się, że w tym samym czasie była tam pierwsza drużyna z Capello. Dla żartu wrzuciliśmy jednego z kumpli w ubraniu do wody. Nie wszystkim się spodobał ten kawał, a już na pewno nie Capello, który nas solidnie opieprzył.

Jak wyglądały początki w Madrycie?
Było bardzo ciężko. Chłopaki patrzyli na naszą trójkę (do Realu ze szkółki w Wodzisławiu pojechali jeszcze Szymon Matuszek i Kamil Glik - przyp. red.) jakoś tak dziwnie. W ogóle nie starali się zaprzyjaźnić. Byliśmy na uboczu. Jak przechodziliśmy przez ośrodek, to spoglądali na nas jak na przybyszów z innej planety.

Doszło do jakichś konfliktów?
Kilka razy w tych najmniej przyjemnych wszedłem mocno na treningu. Parę razy walnąłem kogoś z łokcia podczas gierki, czy jakiegoś ćwiczenia. Ale z czasem wszystko się ułożyło. Teraz jesteśmy już skumplowani, intensywnie uczę się hiszpańskiego. Mam trzy razy w tygodniu półtoragodzinne lekcje, więc po pół roku porozumiewam się bez problemów. Chłopaki wyciągają mnie na miasto, albo gdzieś podwożą, bo sam jeszcze nie mam prawa jazdy i poruszam się głównie metrem.

I często się pan daje wyciągnąć?
Niezbyt często, ale wiadomo, że po wygranym meczu Hiszpanie lubią się zabawić. Raz poszliśmy do dyskoteki, która zresztą zgodnie z południowym zwyczajem zaczęła się koło pierwszej w nocy.

Wróćmy jednak do jeszcze do tych początków.
Po przybyciu do Madrytu miałem poważne problemy ze snem. Kładłem się o 22, a do 2 czy 3 w nocy się tylko przewracałem z boku na bok i nie mogłem zasnąć. W końcu po dwóch tygodniach przyznałem się w klubie, co mi dolega i tak mnie nafaszerowali tabletkami nasennymi, że później miałem z kolei problem ze wstaniem rano na trening. Teraz widzę, że znów mam ten sam problem. Chyba już zaczynam się zbytnio emocjonować zbliżającymi się mistrzostwami...

Szczerze mówiąc to widać na treningach.

Tak? No to prawda, że na tych porannych zajęciach jestem trochę śnięty i jakoś nie mogę się skoncentrować. Ale zapewniam, że się przykładam do zajęć. Robię, co w mojej mocy.

Miał pan do czynienia z gwiazdorami z pierwszej drużyny Realu?
Szczerze mówiąc oni się trzymają raczej od nas z daleka. Podejdzie i pogada jedynie Miguel Torres, który dopiero co wskoczył do pierwszego składu i to od razu z trzeciej drużyny. Czasem też przyjdą Raul albo Sergio Ramos. Zapytają co słychać, pogadają z nami. To bardzo fajne. Ale już Davida Beckhama rzadko widuję. Chociaż Kamil Glik, który został w trzeciej drużynie Realu mówił mi, że kiedyś spotkał go jadącego samochodem i Becks mu pomachał.

Jak na pana mówią koledzy?

Cristof i tak mam też na koszulce napisane.

Powinno być El Rey (Król po hiszpańsku)
Wytłumaczyłem kolegom, że tak jest, ale mówią do mnie jednak Cristof.

Nie wiadomo jednak, czy zostanie pan w Madrycie.

To prawda, wszystko się wyjaśni przed wyjazdem na mistrzostwa. Nie ukrywam, że będę rozmawiał z Leo Beenhakkerem na ten temat i zobaczymy, co on na to powie. W Realu mam bowiem małe szanse na grę. Tylko jakaś seria kontuzji, by mi pomogła. Poza tym Castilla nie utrzymała się w drugiej lidze i musiałbym grać w trzeciej. Mój menedżer negocjuje z Deportivo la Coruna i Espanyolem Barcelona. Trzecią opcją jest jeden z czołowych polskich klubów, ale oczywiście nie mogę powiedzieć o jaki chodzi.

Na co stać waszą drużynę w mistrzostwach świata?
Myślę, że damy radę wyjść z grupy, chociaż jest bardzo silna. Ale z drugiej strony, czy może być coś lepszego niż zagrać przeciwko Brazylii? Lubię grać przeciwko silnym przeciwnikom. Wtedy jest lepsza mobilizacja, bo powiedzmy sobie szczerze, że sparingi z Jordanią, czy Syrią, nie powodują skoku adrenaliny.

A fakt, że będziecie grać na sztucznej nawierzchni?
To jest śmiechu warte. Nie rozumiem dlaczego Kanada dostała organizację tych mistrzostw, skoro nie są nawet w stanie przygotować odpowiednich boisk. Na takiej murawie dużo łatwiej o kontuzje, a ja mam problemy ze ścięgnem Achillesa. Poza tym jak boisko jest mokre, piłka staje się niesamowicie szybka. W Jordanii też trenowaliśmy i graliśmy na takiej murawie, która podczas upału robi się po prostu gorąca. Musiałem co chwila polewać sobie stopy zimną wodą.

Od mistrzostw Europy nastąpiło sporo zmian w waszej kadrze, wypadł między innymi Filip Burkhardt.
To prawda, na początku nawet miałem małe problemy, żeby zorientować się kto jest kim. Teraz już oczywiście wszystkich znam. Co do Filipa, to trener już mówił, że dawał mu szanse, ale nie wykorzystał ich. Wydaje mi się jednak, że nie chodzi o to, jak on gra, tylko o to, jak się zachowywał poza boiskiem. Kiedyś w tym zespole było więcej podziałów, porobiły się jakieś grupki. Teraz nastąpiły duże zmiany i już tego nie ma. Wszyscy trzymamy się razem.

Chciałby pan zagrać przeciwko Hiszpanii?
Bardzo bym chciał! Szczególnie, że w ataku gra Mata - mój kolega z Realu, który już podpisał kontrakt z Valencią i od przyszłego sezonu będzie występował w Primera Division. Co ciekawe Michel zawsze nas ustawia naprzeciwko siebie na treningach i każe mi go ostro traktować. Tłumaczy mu, że skoro już niedługo będzie grał w pierwszej lidze, to musi poczuć trochę bólu i zobaczyć, że nie jest tak łatwo. On z kolei zawsze chce mnie okiwać i jakoś ośmieszyć, ale jeszcze mu się nie udało.

Trener pana namawia, żeby pan grał ostro?
My Polacy jesteśmy w Realu bardzo chwaleni za grę w defensywie. Michel mówi, że gramy z pasją i każe reszcie się od nas uczyć. Hiszpanie - szczególnie młodzi - nie są przyzwyczajeni do twardej, ostrej gry. Oni wożą tę piłeczkę, holują. Nie ma męskiej walki. A Michel chce, by tego było więcej.































































Reklama