W Grecji miał pan status gwiazdy, dużo słońca za oknem i morze pod nosem. Po co rezygnować z tego bajkowego otoczenia na rzecz gry w przeciętnym Bochum, usytuowanym w szarym Zagłębiu Ruhry?
Bo otworzyła się przede mną ostatnia szansa, by zaistnieć w wielkiej piłce. Nie mogłem jej przepuścić. Bundesliga bije Grecję pod względem poziomu sportowego i dopingu na stadionach. A te dwa elementy są dla zawodowca najważniejsze. Istotniejsze od wygodnego życia.

No ale nie uwierzę, że urodzonemu w Gdyni człowiekowi nie będzie brakować wody i plaży…
Jak już nie dam rady wytrzymać bez morza, co rzeczywiście jest prawdopodobne, zrobię sobie wycieczkę nad Bałtyk. A jak zabraknie mi pysznej kawy, którą na południu Europy przyrządza się w niesamowity, niepowtarzalny sposób i pije litrami, wyjdę do greckiej knajpki w Bochum. Jak pan widzi, dam sobie radę.

Na boisku też? Przed panem niełatwe zadanie - zastąpić Theofanisa Gekasa, króla strzelców z poprzedniego sezonu, który odszedł do Bayeru Leverkusen.
A kto powiedział, że to ja mam być jego sukcesorem? Trener Marcel Koller ma do dyspozycji kilku niezłych napastników, choćby najlepszego snajpera ligi słowackiej, Stanislava Sestaka.

Zabrzmiało jakby godził się pan z rolą rezerwowego.
Nic z tych rzeczy! Po prostu nie wiadomo jeszcze, kto będzie występował w pierwszym składzie. Tu rywalizacja jest ogromna. Latem przyszło do Bochum dziesięciu zawodników. Każdy z nich gotów jest zrobić wszystko, byle tylko grać.

Czyli atmosfera w zespole nie jest za dobra?
Wręcz przeciwnie. Mamy tu świetną grupę ludzi. Jest kilku Czechów, Słowak, jest Tomek Zdebel, kapitan zespołu, z którym mieszkam razem w pokoju podczas zgrupowania. Naprawdę dobrze dogaduję się z tymi słowiańskimi duszami. Zresztą nasz szkoleniowiec robi wszystko, by było fajnie. Ostatnio wymyślił taki oto turniej: kilka grup rywalizowało ze sobą w siatkonogę, piłkarzyki, badmintona i ping ponga. Było dużo śmiechów, zabawnych sytuacji. Takie akcje jednoczą drużynę. Wbrew pozorom w niemieckich klubach nie jest smutno. Pamiętam jak jeszcze w Borussii Moenchengladbach trener podzielił skład na dwie części i zarządził… bitwę na śnieżne kulki.

Wracając do spraw piłkarskich - nie wierzę, że Stefan Kuntz sprowadził pana po to, by posadzić na ławce. Przecież wielokrotnie opowiadał w mediach jak bardzo podoba mu się gra Mięciela.
Nasz menedżer mnie lubi, ale to jeszcze nic nie oznacza. W Niemczech nie ma miejsca na dwie rzeczy: sentymenty i przypadek. Przykład? Zanim Kuntz mnie kupił, był na kilkunastu meczach PAOK. W Grecji skauting wygląda zupełnie inaczej. Czy pan wie, że niedawno działacze Olympiakosu pozyskali piłkarza, którego widzieli tylko na kasecie? A przecież teraz na tych magicznych taśmach można zrobić z każdego Ronaldinho. Nieźle się potem w Pireusie zdziwili.

Niemieccy dziennikarze pamiętają jeszcze pana występy z sezonu 2001/02?
Tak, szczególnie gola strzelonego przewrotką z kilkunastu metrów w meczu z HSV Hamburg. Pytali, czy jestem w stanie znowu tak uderzyć. Odpowiedziałem, że spróbuję. Fajnie byłoby w ten sposób przedstawić się publiczności w Bochum. A propos – tu kibice są naprawdę świetni. Klub szanuje ich tak bardzo, że zastrzegł numer 12 na koszulce. Nikt z nim nie gra, bo ma on symbolizować fakt, że fani są naszym dwunastym zawodnikiem.

W polskich mediach pojawiły się informacje, że w pierwszych dniach pobytu w klubie wysłano pana do psychologa. Jakieś problemy z wiarą w siebie?
Nie, zupełnie nie. Poszliśmy tam całą drużyną. Doktor uczył nas jak wierzyć w siebie nawet przy stanie 0:3. Odbyliśmy z nim trzy takie sesje, myślę, że bardzo nam pomogły. Gdy sytuacja na boisku w spotkaniu ligowym stanie się nieciekawa, nikt nie spuści głowy, każdy będzie walczył.

A czy pan podejmie jeszcze walkę o miejsce w reprezentacji?

Jeśli tylko Leo Beenhakker zechce wreszcie mnie wypróbować, przyjadę na zgrupowanie, i to z wielką chęcią. Ale na razie nikt z jego sztabu się ze mną nie kontaktował, nie zaprzątam więc sobie myśli tematem kadry. W tej chwili zastanawiam się nad tym, gdzie w Bochum zamieszkać. Szukam domu, bo chcę jak najszybciej sprowadzić tu żonę i dwójkę dzieci. Z rodziną zawsze jest na obczyźnie o wiele raźniej.
























Reklama