"Jeszcze nie widziałem tej sytuacji, ale z tego co zdążyłem się zorientować, popełniłem błąd" - przyznaje sędzia Robert Małek, który prowadził sobotnie spotkanie GKS Bełchatów - Wisła Kraków. Nie podyktował „jedenastki” dla gości, gdy Edward Cecot wyciął w polu karnym Rafała Boguskiego. "Jest mi z tego powodu bardzo przykro, bo zdaj sobie sprawę, że skrzywdziłem zespół Wisły."

Kompromitacje sędziowskie w ekstraklasie czy drugiej lidze są na porządku dziennym. Arbitrzy nie dyktują ewidentnych rzutów karnych lub gwiżdżą „jedenastki” po rzekomych faulach. Nie widzą spalonych, pochopnie sięgają po żółte i czerwone kartki, innym razem pozwalają na brutalną grę, która często jest przyczyną kontuzji. Dochodzi do tego, że niektóre kluby nie chcą, żeby określeni sędziowie pojawiali się na ich meczach, bo... mogą mieć problemy z zapewnieniem im bezpieczeństwa. Tak dalej być nie może!

Sędziowie muszą płacić za swoje błędy i wtedy można im nawet podnieść wynagrodzenie! Teraz dostają za spotkanie 2400 złotych brutto. Muszą sobie z tej kwoty opłacić przejazd, nocleg i zapłacić podatek. Szef polskich arbitrów chce dla nich podwyżki przynajmniej o kilkaset złotych.

"Będę o tym rozmawiał z radą nadzorczą Ekstraklasy SA. Uważam, że sędziowie muszą zarabiać więcej, żeby nie byli w przyszłości łasi na różne niezgodne z prawem propozycje" - argumentuje Stempniewski. Szef polskich arbitrów nie jest również przeciwny karaniu sędziów. "Macie ciekawą propozycję. Trzeba się nad nią zastanowić. Odkąd Fenicjanie wymyślili pieniądze, wszystkie argumenty finansowe przemawiają do ludzi. Najpierw musimy jednak mieć z czego sędziów karać" - zapewnia Stempniewski.

Dotychczas arbitrzy za błędy nie ponosili konsekwencji finansowych. Co najwyżej byli odsuwani od prowadzenia spotkań na szczeblu centralnym na miesiąc. Ale odbijali to sobie w niższych ligach, a potem wracali do ekstraklasy i dalej się kompromitowali!







Reklama