Warszawa. Stadion przy Konwiktorskiej 6. Ostatnie minuty dzielą kibiców od pierwszego gwizdka jednego z meczów ligowych Polonii Warszawa. Na trybunie honorowej niepokój. – Gdzie on jest? Czy dzisiaj przyjdzie? Co się stało? – pytają VIP-y. Nagle na trybunę wchodzi kilkanaście modelek z przypiętymi do ubrań numerami.

Reklama

Za nimi on – prezes Józef Wojciechowski. Jak się okazało, w przypadku wygranego meczu piłkarze w nagrodę mieli zjeść kolację z modelkami prezesa. Numer na ubraniu odpowiadał numerowi piłkarza na koszulce. Finalnie mecz zakończył się tylko remisem, jednak prezes zadowolony z gry drużyny i tak zabrał piłkarzy na wspólną kolację z modelkami.

Od tego wydarzenia minęło już kilka lat, a nazwisko Wojciechowskiego znów pojawiło się w kontekście futbolu. Będzie kandydował na fotel prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej i stanie w szranki ze Zbigniewem Bońkiem.

Biznesmen z Ameryki

Biznesu Wojciechowski uczył się w Stanach Zjednoczonych. Wyjechał tam jeszcze w latach 70., aby budować apartamenty na Florydzie.

Reklama

- Normalnie jak prowadzisz w Stanach biznes i ci nie idzie, możesz go zamknąć i iść pracować do kogoś. Ja nie mogłem, bo miałem wizę, która pozwalała mi wyłącznie na prowadzenie własnej firmy. Gdyby mi się nie udało, nie miałbym tam co robić. Do Polski nie mogłem wrócić, bo był stan wojenny. Nie mogłem emigrować do Brazylii, bo miałem rodzinę i musiałem być odpowiedzialny. Więc nie miałem innego wyboru, jak odnieść sukces – wspominał trzy lata temu Wojciechowski na łamach DGP. Amerykę nazwał wtedy swoim "uniwersytetem biznesu".

Reklama

Do Polski przyjechał na początku lat 90. z dolarami w ręku. Postanowił przenieść doświadczenie ze Stanów na rynek polski i zajął się nieruchomościami. Jego firma J.W. Construction zaczęła budować i handlować mieszkaniami. Wypaliło. I choć w biznesie nadal radzi sobie bardzo dobrze – zajmuje 26. miejsce na liście najbogatszych Polaków magazynu "Forbes" z majątkiem szacowanym na 960 mln złotych – to w piłce nożnej zanotował więcej upadków niż wzlotów.

Przyłożył rękę do upadku

Wojciechowski pojawił się w Polonii Warszawa w 2006 roku. Przejął klub w bardzo trudnym momencie – po śmierci poprzedniego właściciela, w kiepskiej sytuacji w tabeli. Spadek do niższej klasy rozgrywkowej był nieunikniony. Przez dwa lata Polonia nie była w stanie w sportowej walce wywalczyć awansu do Ekstraklasy. Prezes znalazł inny sposób. Wojciechowski dogadał się ze Zbigniewem Drzymałą, właścicielem Groclinu Grodzisk Dyskobolia. Za kilkanaście milionów złotych odkupił od niego udziały w klubie i tym samym zyskał licencję do gry w Ekstraklasie.

Rządził Polonią żelazną ręką. Trenerów wymieniał jak rękawiczki – było ich kilkunastu. Piłkarzy kupował i sprzedawał za "grube" miliony, na przykład wytransferował do Turcji Adriana Mierzejewskiego za ponad 5 mln euro. A ci którzy nie spełniali jego oczekiwań – jak Daniel Kokosiński – trafiali do "Klubu Kokosa". Czyli zamiast treningów biegali po schodach. Innym razem, po przegranym meczu, zabrał prywatnym samolotem dwóch piłkarzy Polonii na mecz Barcelony z Realem. Po to by zobaczyli jak grają "prawdziwi piłkarze". Upragnione mistrzostwo Polski jednak nie przychodziło.

W końcu w 2012 roku Wojciechowski wycofał się z finansowania klubu. Jak tłumaczył, wyczerpała się jego pasja do futbolu. Narzekał też na brak pomocy ze strony miasta, które jego zdaniem faworyzowało Legię Warszawa. Wojciechowski sprzedał Polonię Ireneuszowi Królowi. Biznesmen ze Śląska miał jednak poważne problemy z zarządzaniem klubem, wypłacaniem zobowiązań etc. Rok później, osierocona przez Wojciechowskiego Polonia spadła na dno. Do tej pory mozolnie wygrzebuje się z tego kryzysu. Obecnie – dzięki kibicom- klub gra na trzecim poziomie rozgrywkowym w Polsce.

Choć nie można Wojciechowskiego nazwać grabarzem Polonii, to jednak walnie przyczynił się on do jej upadku.Józkowi, którego bardzo lubiłem, udało się zrobić to, czego nie udało się zrobić Niemcom podczas okupacji – zniszczyć Polonię – ocenił wtedy na łamach sport.pl Michał Listkiewicz, były prezes PZPN.

"Szanse 50 na 50"

Za kandydaturą Wojciechowskiego stoją oficjalnie dwie osoby, to one głównie reprezentują go w mediach. Mianowicie, Cezary Kucharski, były poseł Platformy Obywatelskiej, menadżer Roberta Lewandowskiego i Radosław Majdan, były piłkarz. – Znamy się jeszcze z czasów Polonii. Wiem, że to uczciwy człowiek i jeśli zaangażuje się w wybory oraz bycie prezesem PZPN to tylko po to, by zrobić coś dobrego. Na pewno nie robi tego z powodów finansowych – komplementuje Wojciechowskiego Majdan.

Przeciwko Wojciechowskiemu jest niemal całe środowisko dziennikarzy sportowych w Polsce, na przykład "Przegląd Sportowy" czy portal weszlo.com. Zarzuca mu, że nie ma żadnego programu a jego obietnice wyborcze są niemożliwe do spełnienia. – To jest niesmaczne i przypomina standardy białoruskie. Opisuje się nas tendencyjne, przeinacza fakty – odpowiada Majdan i dodaje: – Są to media nieobiektywne. Robią tylko to, co każe im PZPN.

Wojciechowski ma przeciwko sobie też piłkarskie autorytety, między innymi Jana Tomaszewskiego. – Gdyby Zbyszek nie został ponownie wybrany, polska piłka poniosłaby wielką stratę. Boniek przejął zgliszcza, ruiny. Przez 4 lata Zbyszek doprowadził do normalności. Załatwił nam finał Ligi Europy, młodzieżowe Euro. Szanuje Pana Wojciechowskiego, ale liczę że w dniu wyborów wycofa się z tego wyścigu – ocenił na antenie Telewizji Polskiej były bramkarz reprezentacji.

Jednak sztab byłego prezesa Polonii wierzy w swojego kandydata. – Nadużyciem byłoby wskazanie prezesa Wojciechowskiego jako faworyta w tym wyścigu, ale na pewno nie jesteśmy na straconej pozycji. Pod wpływem naszej kampanii przybywało nam głosów. W tej chwili szanse to 50 na 50 – ocenia Radosław Majdan.

Piątkowe wybory dadzą odpowiedź na pytanie, czy Wojciechowski dostanie szansę by spróbować swoich sił za sterami całej polskiej piłki.