Niedługo mija miesiąc od momentu, gdy 12 lipca PZPN poinformował, że zostanie pan selekcjonerem kadry. Co od tego czasu było dla pana najtrudniejsze lub najbardziej niespodziewane?
Wielkiego zaskoczenia przez ten prawie miesiąc nie przeżyłem. Oczywiście filozofia pracy jest inna (niż w pracy trenera klubowego), cała struktura. Jeżdżę, obserwuję, spotykam się i rozmawiam z piłkarzami, udzielam wywiadów. W klubie była codzienna praca na treningu. To jest podstawowa różnica. Ale zdawałem sobie sprawę, że po mojej nominacji, zwłaszcza w tych pierwszych dniach, będzie ogromne zainteresowanie mediów.

Reklama

Pana kalendarz jest chyba napięty do granic możliwości. Jak obecnie wygląda?
Od momentu, gdy stało się jasne, że zostanę selekcjonerem, zacząłem spotykać się z piłkarzami. Najpierw z tymi, którzy byli w kraju, szczególnie ze starszymi, tworzącymi od lat siłę reprezentacji. Po mistrzostwach pojawiały się głosy, że niektórzy mogą mieć zamiar zakończenia kariery. Na ten moment jedyną osobą, która definitywnie kończy z reprezentacją, jest Łukasz Piszczek. Ja mu dziękuję, bo to wspaniały piłkarz i człowiek. Zapisał się w historii polskiego futbolu swoją grą, postawą i tym, co zrobił dla reprezentacji. Teraz podjął taką decyzję. Na pewno byłby nam jeszcze potrzebny, ale z drugiej strony piłka nożna, sport i w ogóle życie nie znosi próżni. Będzie szansa dla następców. Myślę, że jeżeli chodzi o prawą obronę to mamy zawodników, którzy podejmą rękawicę, aby starać się prezentować wysoki poziom.

Dla pana osobiście to duże rozczarowanie, że Piszczek zakończył karierę w kadrze?
Spodziewałem się tego... Wiedziałem o nastawieniu Łukasza już przed mistrzostwami świata. Zdawałem sobie sprawę, jak dużo zdrowia go to kosztuje, ile przygotowań przedmeczowych i pomeczowych, jak dużo czasu spędza czasu na zabiegach. Fakt, że ma swoje lata i od kilkunastu gra na najwyższym poziomie, również ta operacja biodra, nie pomogą mu, żeby teraz był w stanie połączyć obowiązki w Borussii Dortmund i reprezentacji. Myślę, że to była bardzo świadoma decyzja. Uszczęśliwianie, robienie czegoś na siłę nie miałoby sensu.

Reklama
Reklama

A nie ma ryzyka, że ktoś jeszcze może pójść śladami Piszczka?
Nie. Na ten moment wszyscy, którzy byli na mistrzostwach świata, a także ci, których obserwujemy, są do naszej dyspozycji.

Na prawej obronie w ostatnich latach w kadrze grali też m.in. Bartosz Bereszyński, Tomasz Kędziora, wcześniej Paweł Olkowski. Jak długo będziemy musieli czekać na następcę Piszczka? A może taki piłkarz już jest?
Trudno porównywać. Łukasz swoją jakością tworzył historię polskiej piłki. W którymś momencie został przekwalifikowany z napastnika na obrońcę, co okazało się świetnym pomysłem. Na tę chwilę są wspomniani Bereszyński, Kędziora czy Olkowski, który po przejściu do Anglii (do Boltonu) zaczyna zbierać dobre recenzje. Będziemy ich obserwować, ale również innych piłkarzy, podobnie jak na pozostałych pozycjach. Na pewno nie zamierzamy porównywać kogoś z nowych zawodników z Łukaszem. On był jedyny, miał swój styl, a teraz my będziemy wydobywać z kolejnych piłkarzy to, co w nich najlepsze. Postaramy się wykorzystać maksymalnie ich indywidualne cechy i umiejętności do tego, aby jak najlepiej funkcjonowali w reprezentacji i drużyna jako całość.

Poprzedni selekcjonerzy mieli możliwość budowy reprezentacji najpierw w spotkaniach towarzyskich. Jedni mieli tych meczów mniej, inni więcej, jak Adam Nawałka, który o punkty zagrał prawie rok po rozpoczęciu pracy. Pan tego czasu nie ma - debiut przypadnie 7 września na wyjazdowy mecz Ligi Narodów z Włochami. Od razu będzie pan wrzucony na głęboką wodę.
Mówiąc nieco żartem, zobaczymy, czy umiem dobrze pływać. Oczywiście to nie jest łatwa sytuacja, dodatkowo po tych mistrzostwach, gdzie wszyscy oczekiwaliśmy więcej. Ta reprezentacja w ostatnich latach przyzwyczaiła nas do pozytywnych rzeczy, prezentowała bardzo dobry futbol, byliśmy w niej rozkochani. Mundial nam nie wyszedł. To przy okazji pokazuje, jak krótka jest droga od miłości do nienawiści. I my teraz musimy odbudować wiarę kibiców. Piłkarze wiedzą, że zawiedli, ich rozczarowanie też jest duże. Cóż... Było tyle sytuacji, które akurat spiętrzyły się w czasie mundialu i w efekcie to wszystko nie zafunkcjonowało. Ale ja nie zgodzę się ze słowami pana prezesa Zbigniewa Bońka, selekcjonera Adama Nawałki, również Roberta (Lewandowskiego), że nie było jakości. Przecież nagle ta drużyna nie mogła przez tydzień stracić tej jakości.

No właśnie, kibice mogą być trochę zdezorientowani. Jaka jest ta kadra - potrafiąca grać z Niemcami jak równy z równym, np. na Euro 2016, czy przegrywająca w MŚ 2018 z Kolumbią 0:3 i przyznająca, że z takim rywalem nie ma szans.
Myślę, że tak nie można porównywać. Pierwsza kwestia - upływający czas. Nie da się przełożyć jeden do jednego i porównywać tego, co było na Euro 2016 we Francji, z tym, co było teraz. W futbolu wszystko idzie szybko do przodu, jest bardzo dynamiczne.

Euro 2016 było szczytem możliwości tamtej drużyny?
Teraz możemy mówić różne rzeczy. Tam jechaliśmy w wielkiej euforii, pokonaliśmy w eliminacjach Niemców, pierwszy raz w historii. Byliśmy zachwyceni, później zremisowaliśmy z nimi w grupie. Teraz, jadąc do Rosji, wierzyliśmy w tę reprezentację, bo - jak wspomniałem - dawała nam powody do takiej wiary. Myślę, że nie jest możliwe porównanie i stwierdzenie, czy drużyna na Euro 2016 osiągnęła swoje apogeum. Przecież przed mundialem 2018 myśleliśmy, że właśnie tam zobaczymy szczyt jej możliwości. Na pewno nie jest tak, że po dwóch meczach nagle jesteśmy do niczego. Coś się takiego wydarzyło, że to nie zadziałało. Trudno mi powiedzieć, co...

Może oczekiwania były jednak zbyt duże? Jak przyznawali sami piłkarze po meczu z Kolumbią, było widać, że są dużo słabsi.
Oni powiedzieli, co się wtedy wydarzyło. Ocenili, w jakiej byli akurat na tych mistrzostwach dyspozycji. Nie mogli czegoś innego opowiadać, bo wszyscy to dostrzegliśmy. Ale - jak wspomniałem - było wiele elementów, które spowodowały, że nie pokazali prawdziwego oblicza. Swoich umiejętności - indywidualnych i w przełożeniu na zespół. Ja na pewno nie mam zamiaru powiedzieć, że ta ekipa się do niczego nie nadaje. Obserwujemy teraz naszą ekstraklasę, startują ligi zagraniczne. Większość, 70-80 procent piłkarzy, będzie powoływanych właśnie z tych lig. Powiem szczerze - jestem bardzo ciekawy pierwszego spotkania z kadrowiczami. Ich zachowania, reakcji. Tego, jak zaczniemy im pewne rzeczy przedstawiać, pokazywać. Wtedy przekonamy się, czy nasze wyobrażenia pokryją się z tym, co później zobaczymy podczas pierwszego zgrupowania.

W ostatnich miesiącach bardzo źle w polskim futbolu kojarzy się system z trzema środkowymi obrońcami. Nie poradziły sobie z nim reprezentacja Adama Nawałki, ale również Legia Warszawa Deana Klafurica. Co jest w tym systemie, że sprawia nam takie problemy?
Na pewno nie jest to łatwy system, podobnie jak każdy inny. Choć proszę zobaczyć, że w Lechu Poznań funkcjonuje coraz lepiej. Trudno mi oceniać, bo nie byłem przy tym, jak trener Nawałka wprowadzał ten system w kadrze. On ma bardzo duże doświadczenie i na pewno nie robił czegoś w ciemno. Może w tamtym okresie były problemy ze skrzydłowymi i stąd taka decyzja. Okazało się jednak, że u nas to nie zadziałało. Najważniejsza, żeby dana grupa ludzi wiedziała, co ma robić w danej sytuacji, kiedy ma piłkę i kiedy jej nie ma. Bardzo istotne jest zrozumienie przez zawodników, co chcemy zrobić. Jeżeli to się udaje trenerowi, drużyna wówczas lepiej funkcjonuje. Oczywiście trzeba patrzeć, jaki ma się potencjał. Czy do tego systemu akurat ci gracze są odpowiedni. Długo funkcjonowaliśmy w ustawieniu 4-2-3-1 czy 4-4-2, później zaczęły się jakieś problemy, w odczuciu trenera, ze skrzydłowymi, więc szukał zabezpieczenia trzema obrońcami, następnie wahadłowymi i ewentualnie dwoma napastnikami. Taki jest teraz trend. Szuka się bardziej ofensywnych rozwiązań, a jeżeli ofensywa jest na wysokim poziomie, to szuka się zabezpieczeń przed nią. To są cykle, jak wszędzie w życiu, np. w gospodarce.

Ale rozumiemy, że pana wyjściowym systemem jest ten z czwórką obrońców?
Naszymi podstawowymi systemami będą 4-2-3-1 i 4-4-2. Ale oczywiście może być taka sytuacja, gdy dojdziemy do wniosku, że to już dobrze funkcjonuje i będziemy mieć czas na próby czegoś innego. Inna sprawa, że trudno będzie znaleźć czas, żeby teraz mieszać, bo za chwilę piłkarze zwariują.

Kiedy patrzy się na skład srebrnej drużyny olimpijskiej z 1992 roku, okazuje się, że tylko pan wybił się jako trener. W ekstraklasie jest obecnie także, jako drugi trener Lecha Poznań, Marek Bajor. Niektórzy mieli krótkie przygody szkoleniowe z klubami, inni pracowali w niższych klasach, a jeszcze inni w ogóle. Dlaczego srebrne pokolenie z Barcelony tak słabo zaistniało na polu trenerskim?
Każdy wybrał swoją drogę. Myślę, że wielu z tych olimpijczyków zaistniało w piłce, ale może, mówiąc z uśmiechem... w troszkę wygodniejszej roli. Wielu nie zostało trenerami, jednak to nie jest łatwe. Mnie to od początku kręciło. Już jako piłkarz wielokrotnie myślałem trochę jak trener. Chociaż sam przestrzegam przed tym piłkarzy, bo to bywa niebezpieczne, ma się inne spojrzenie. Ale właśnie takie były moje marzenia. Na pewno nie spodziewałem się, zaczynając w 2010 roku w Rakowie Częstochowa, że osiem lat później przypadnie mi zaszczytna rola selekcjonera. To spełnienie moich marzeń i wielkie wyzwanie. Podchodzę do tego z wielką pokorą, ale też wewnętrznym spokojem. Jako Polak nie mam żadnych kompleksów, że muszę być gorszy od zagranicznego trenera.