Obawiał się pan tego meczu?

Ja? Nie. Finowie się bali. Mam przed sobą wczorajsze wydanie „Helsingin Sanomat”. Jest wielkie zdjęcie Beenhakkera i wywiad z nim. Finowie lamentowali, że nie zagra Litmanen, który załatwił nas w Bydgoszczy. Ja przez cały czas wierzyłem w chłopaków. Nawet w Kanadzie przed meczem z Brazylią wierzyłem w Polaków. I się nie zawiodłem. Ostatnio bardzo rzadko się na nich zawodzę.

Mówi się zmianie mentalności polskich piłkarzy. Rzeczywiście tak jest?

Dam prosty przykład - Jacek Krzynówek. Chłopak przesympatyczny, ale do niedawna, jak go o coś nie zapytać, to się nie odzywał. Taki cichy, skromny. A teraz patrzę na Jacka i widzę zupełnie innego człowieka. Wciąż sympatyczny, ale i z pazurkiem. Ma mentalność zwycięzcy. Teraz to on lideruje, wysuwa się przed szereg. Jak byłem na spacerze z kadrowiczami to Jacek decydował, czy idziemy w lewo, czy w prawo. Na żart też go stać. Któryś z kolegów w pewnym momencie wszedł na ścieżkę rowerową. Jacek krzyknął: „Chłopie, nie cenisz się. Chcesz umrzeć pod kołami roweru? Bo ja tam bym wolał pod kołami mercedesa”.

Może Beenhakker powinien zawodowo zająć się psychologią?
Nie żartujmy. Leo jest wyjątkowo wrażliwy. Bardzo przeżył śmierć selekcjonera reprezentacji Armenii Iana Porterfielda. Rozmawiałem z nim o tym w cztery oczy. Obaj się przyjaźnili, niedawno życzyli sobie wszystkiego najlepszego. Leo znał świetnie jego żonę, która pochodzi z Trynidadu i Tobago. Wczoraj rano był w szoku.

Odbiło się to na przygotowaniach do meczu?

Leo trochę zmarkotniał, ale jeśli chodzi o kadrę, to ani na chwilę nie tracił energii. Przed meczem mówił mi, że podstawowy problem kadrowiczów to brak koncentracji. Miał do niektórych o to pretensje. Brał delikwentów na stronę, wytykał im wady i tłumaczył jak powinni się zmienić. Nie robił takich rzeczy publicznie, to profesjonalista. Wyprawa na tor kartingowy też była świetnym posunięciem.

Bo niektórzy nauczyli się prowadzić?
Przede wszystkim się rozluźnili. Żartowali, że zrobią wszystko, aby prezes mógł sobie za darmo pojechać do Austrii i Szwajcarii. Odpowiedziałem, że nawet jeśli tak będzie, to i tak czeka mnie tam prawdziwa harówa. Poza tym dla mnie te kraje to żadna atrakcja turystyczna. Tak więc niech piłkarze się postarają i awansują nie tylko na to Euro, ale i na mundial w Ameryce Południowej. Tam to bym pojechał z ogromną przyjemnością.

Nie za dużo było tych rozrywek? Spacery, wyścigi…
Powiem panu więcej. Byliśmy nawet i w ogrodzie botanicznym, bo jest czas na trening i czas na odpoczynek. W ogrodzie mogłem lepiej poznać Tomka Kuszczaka, o którym tyle niepochlebnych rzeczy się ostatnio pisało w mediach. Tomek jako jedyny czytał wszystkie nazwy kwiatów, oglądał je z każdej strony, był autentycznie szczęśliwy. Powiedziałem mu, żeby sobie urządził taki ogród w Anglii – w końcu pogoda jest tam podobna do tej w Finlandii. Uśmiechnął się i niczego nie wykluczył.

Przed ważnym meczem z Finlandią była jedna wielka sielanka?
Praca oczywiście też była. I nerwówka. Zawaliła Lufthansa i nie dostaliśmy sprzętu na czas. Chłopaki mieli wybiec na trening w sprzęcie pożyczonym od Finów, ale w ostatniej chwili bagaże się znalazły.

A udał się obiad z szefem fińskiej federacji?
Udał. Pan Pekka Hämäläinen zapytał się pół żartem pół serio, czy byłaby taka możliwość, aby zakończyć eliminacje z taką sytuacją w grupie, jaka była przed wczorajszym meczem. Odpowiedziałem, że powinniśmy wysłać w tej sprawie list do UEFA. Niedługo będzie zjazd z okazji 100-lecia federacji, więc wszyscy będą mieć szampańskie nastroje. Może wtedy się uda przekonać Platiniego (śmiech).


















Reklama