Nie jest to przełom na wagę "prawa Bosmana", które przewróciło do góry nogami europejski futbol, ale "prawo Żurawskiego" też może sporo zamieszać. Do tej pory zawodników traktowano niczym zakutych w kajdany niewolników - ich twarze, bez pytania, sprzedawano komu popadnie. Piłkarze znajdowali swoje zdjęcia na opakowania napojów, czipsów czy w reklamach firm telekomunikacyjnych. Nie dostawali za to nic lub też śmieszne - w świecie reklam - sumy. "Od Ery dostałem telefon komórkowy, mogę oddać" - kpi Piotr Świerczewski, 70-krotny reprezentant Polski.

Teraz zawodnicy mają w rękach potężną broń - wyrok, opierający się na prawie autorskim. Świerczewski momentalnie po decyzji sądu zapowiedział, że kieruje sprawę do sądu - będzie domagał się od PZPN i firm współpracujących ze związkiem odszkodowania. To samo, zdaniem Świerczewskiego, zrobi około dziesięciu jego kolegów z reprezentacji 2002. Kamil Kosowski już to zrobił, lada dzień rozpocznie się jego proces z TP SA. Ci, którzy grali w kadrze niedawno, też takiego ruchu nie wykluczają.

"Zadzwonię do Maćka Żurawskiego, pogadam z innymi chłopakami, skonsultuję się z prawnikami. Jeśli sprawa jest warta zachodu, czyli poważnych pieniędzy, być może będę o nie walczył przed sądem. Tym bardziej, że w reklamach TP SA wcale nie było mnie mniej niż Maćka" - mówi Tomasz Frankowski. Pieniądze raczej są warte zachodu. Miesięcznik „Forbes” swego czasu wycenił marketingową wartość Żurawskiego na 475 tysięcy złotych – tyle trzeba było wydać, by wziął udział w jednej kampanii reklamowej. Biorąc pod uwagę, że TP SA działała z olbrzymim rozmachem, kapitan reprezentacji mógłby domagać się wielokrotności tej sumy. W razie wygrania procesu, wprowadzona w błąd przez PZPN TP SA z czystym sumieniem może żądać zwrotu tej kwoty z kasy związkowej.

PZPN ma więc prawdziwy problem. Działaczom związku do głowy nie przychodzi, że do tej pory przez lata łamali prawo, a ich pomysł na finansowanie działalności był nielegalny. Teraz chcieliby unormować sytuację Kartą Reprezentanta, czyli w zasadzie zwykłą umową. Ale to sprawy nie załatwia - wielu piłkarzy nie chce przenieść na PZPN praw do wizerunku na skrajnie niekorzystnych dla siebie warunkach (co nie jest dziwne, pierwszy z brzegu, który tego nie zrobi - Żurawski), a trudno sobie wyobrazić, aby w kadrze nie grali najlepsi, tylko ci, którzy godzą się sprzedać swoją twarz za grosze. Gdyby tak było na całym świecie, David Beckham nie grałby w reprezentacji Anglii, a Ronaldinho w kadrze Brazylii. Michał Listkiewicz powołuje się na ustawę o sporcie kwalifikowanym, ale ta jest zwykłym bublem. Wyjście jest więc jedno - jeśli sponsor chce korzystać z wizerunku zawodnika, musi się z nim porozumieć i mu zapłacić.

Tak naprawdę głównie piłkarski związek - od lat mający kłopoty ze zrozumieniem przeróżnych przepisów - ma problem. Inne federacje sprawniej poruszają się w świecie paragrafów, negocjują z zawodnikami, dochodzą do porozumienia. Artur Popko, członek prezydium Polskiego Związku Piłki Siatkowej ds. marketingu mówi: "Mamy kontrakty, które regulują wszystkie sprawy wizerunku. Zawsze jest ryzyko, że ktoś odmówi, ale... po co miałby to robić, skoro nie tylko coś daje, ale i nabywa sporo praw. Wynagrodzenia, ubezpieczenia, nagrody..." - wylicza. Na razie nikt nie odmówił.

Samsung, który sponsoruje polską lekkoatletykę, choć ma kontrakt z PZLA, podpisuje oddzielne umowy ze sportowcami, których wizerunek chce bardziej eksploatować. "To pozwala sponsorowi właściwie w nieograniczony sposób dysponować wizerunkiem Anny Rogowskiej. Gdyby nie miała indywidualnego kontraktu, a jej wizerunek został wykorzystany przez PZLA, zwrócilibyśmy się do prawnika" - mówi Jacek Torliński, mąż i trener zawodniczki.

Podobnych kłopotów jakie ma PZPN nie spodziewają się też w związku tenisowym, narciarskim oraz pływackim. "Nasze umowy z zawodnikami wyraźnie precyzują w jakim zakresie możemy wykorzystać ich wizerunek w działaniach marketingowych związku i jego sponsorów" - mówi Tomasz Półgrabski, sekretarz generalny PZT. To samo mówi Apoloniusz Tajner z PZN. Natomiast Krzysztof Usielski, prezes związku pływackiego, pewny siebie dodaje: "Nigdy nie mieliśmy takich problemów jak sprawa Żurawskiego i mieć nie będziemy".

Prezesi wszystkich związków dziwią się beztrosce działaczy PZPN. Linia obrony, że Żurawski godząc się, aby ktoś mu zrobił zdjęcie, tym samym godził się na wykorzystanie fotografii w reklamach, od początku wydawała się niepoważna. Teraz los PZPN jest w rękach piłkarzy. Jeśli solidarnie się skrzykną i wystąpią do sądu, łącznie mogliby wygrać pewnie kilkanaście milionów złotych. Wprawdzie domagaliby się tych pieniędzy od firm sponsorujących PZPN, ale te z kolei mogłyby wysunąć roszczenia wobec związku.













Reklama