Dobra wiadomość dla selekcjonera Leo Beenhakkera. Smolarek znów gra i znów strzela gole.
Trafiliście na dobry mecz. Real Valladoid nie jest mocarzem. Jestem szczęśliwy, że zdobyłem bramkę, ale najwięcej radości daje mi fakt, że nareszcie gram w Primera Division. To zdecydowanie moja wymarzona liga i mam nadzieję, że będę coraz częściej strzelał gole.

Może trochę ładniejsze... Tę bramkę na 1:0 dla Racingu Santander strzelał pan na raty.
Ważne, że strzeliłem. Dostałem podanie od Aldo Duschera w środkowej strefie boiska, po lewej stronie widziałem Pedro Munitisa, ale akcję przerwał bramkarz Realu. Jakimś cudem piłka trafiła jednak pod moje nogi. Za chwilę mogłem strzelić drugiego gola. Byliśmy z Gonzalo Colsą sami przed bramkarzem gości, ale to Cols miał piłkę i zachował się zbyt egoistycznie. W szatni tłumaczył, że za późno mnie zobaczył i nie pomyślał, żeby mi podać. Poklepałem go po plecach i powiedziałem: więcej tego nie rób (śmiech).

Ma pan teraz mocniejszą pozycję w walce o miejsce w drużynie?
Mohammed Tchite wszedł na boisko za mnie, na dziesięć minut, i też zdobył bramkę.

Oj, niedobrze...

Dlaczego? Dla mnie to przecież żaden problem, że jeden z rywali do gry w pierwszym składzie strzela bramki. Tchite ma w Racingu tak samo ciężką sytuację jak ja, też nic nie rozumie.

Też nic nie rozumie?

On jest z Konga i tak jak ja nie zna hiszpańskiego.

Jak w takim razie dogadujecie się z trenerem?

Głównie rękami. To był dla mnie prawdziwy szok, że nikt w szatni Racingu nie mówi po angielsku. Tylko drugi trener potrafi zamienić parę słów w tym języku.

To ma pan kłopot.
Bardzo poważny, bo trener Marcelino ma strasznie długie odprawy przedmeczowe, trwają prawie godzinę (śmiech). Ale jest fajnie, bo na treningach przeważają ćwiczenia z piłką.

Czyli jest lżej niż w Borusii Dortmund?
Tu słyszę, że trenuje się dwie godziny dziennie i trzeba dać z siebie wszystko. Dyscyplina obowiązuje na boisku głównie podczas meczów, a nikt nie robi z tego problemu, jeśli ktoś pójdzie na miasto i zje kolację o jedenastej. W Dortmundzie pod koniec miałem wrażenie, że trenuje się dla samego trenowania.

Przez trzy lata gry w Borussii zdobył pan dla tego klubu 25 bramek. Czuł się pan niedoceniony pod koniec swojego pobytu w Niemczech?

Tak, i nie chodzi tutaj absolutnie o kwestie finansowe. Jestem człowiekiem ambitnym, przez trzy lata dawałem temu klubowi to, co miałem najlepszego i chciałem to robić dalej. Tymczasem siedziałem ostatnio tylko na ławce rezerwowych, co bardzo mnie męczyło.

Czy to ojciec namawiał pana na przeprowadzkę do Hiszpanii?
Tak, ale ja także zbyt długo nad propozycją z Racingu się nie zastanawiałem. Transfer do Hiszpanii był najlepszym z możliwych rozwiązań. Tutaj piłkę traktuje się jak religię, chociaż w Dortmundzie na mecze chodziło ponad 60 tysięcy widzów, a tu jest ich cztery razy mniej.

Jakie warunki zapewnili panu Hiszpanie?
Mam samochód od klubu i mieszkanie z widokiem na morze, kilka minut drogi od stadionu. Na razie nie miałem za wiele czasu, żeby zwiedzać miasto. Urządzałem sobie mieszkanie i to zajmowało mi najwięcej czasu. Szkoda tylko, że mama i tata nie mogli mnie jeszcze odwiedzić.

Dobrze się pan tu czuje?

Super. To całkiem inny świat niż Dortmund. Ludzie w Santander są wyluzowani, pogodni, a takiej pozytywnej otwartości właśnie mi ostatnio brakowało. W Hiszpanii żyje się bardzo fajnie, wszystko, co masz zrobić dzisiaj, możesz też zrobić „maniana” (jutro - przyp. red.). To chyba ulubione słowo Hiszpanów.

Poza boiskiem trzyma się pan z Danielem Szetelą, Amerykaninem polskiego pochodzenia?

Kilka razy byliśmy z Dannym na kolacji. Staram się integrować z całą drużyną, ale kończy się to tak, że tylko ręce mnie bolą. Muszę się uczyć hiszpańskiego, nie mam innego wyjścia.

To znaczy, że Racing nie jest tylko przystankiem na drodze do lepszego klubu? Chce pan zostać w Santander kilka lat?
Wszystko jest możliwe. W Dortmundzie mówiłem, że mam kontrakt ważny cztery lata i chcę go wypełnić, bo nie spodziewałem się, że moja sytuacja może się tak nagle zmienić. Przeżyłem w Borussii piękne chwile i będę je zawsze pamiętał, ale trzy lata jakie tam spędziłem, to było wystarczająco długo. Ciężko mi powiedzieć jak potoczą się dalej moje piłkarskie losy.

Na razie dotoczyły się do Wronek, gdzie kadra zaczęła w poniedziałek przygotowania do spotkania z Kazachstanem w eliminacjach Euro 2008. Pozostały wam jeszcze trzy mecze, który jest najważniejszy?
Myślę, że właśnie ten pierwszy. Jeśli pokonamy Kazachstan, do kolejnych meczów podejdziemy na pewno z większym spokojem.

Maciej Żurawski twierdzi, że tych eliminacji nie można już spieprzyć i zagramy w mistrzostwach Europy...

Nie można jeszcze mówić, że mamy pewne miejsce w Euro 2008, bo wcale tak nie jest. Przed nami trzy wyjątkowo trudne mecze i nie możemy sobie pozwolić na moment słabości. W każdym z tych trzech meczów stawiamy sobie jeden cel - zwycięstwo.







































Reklama