Polscy piłkarze ręczni nie bawią się w dyplomację i otwarcie mówią, że jadą na mistrzostwa Europy do Norwegii po złoty medal. Tymczasem wy boicie się zadeklarować, że pokonacie u siebie przeciętnych Belgów. Dlaczego?
Odpowiedzi na to pytanie szukałbym w przeszłości. Przed dwoma ostatnimi mundialami tłumaczyliśmy dziennikarzom, że jesteśmy mocni i możemy sporo zwojować, a nic z tego nie wyszło, daliśmy ciała. Teraz nie chcemy wychodzić przed szereg i robić z siebie kafarów. Wolimy błyszczeć na boisku, niż w mediach.

To może chociaż jak rozmawiacie o Belgach między sobą, jesteście bardziej pewni siebie?
Unikamy tematu sobotniego meczu. Słowo honoru. Nie chcemy o nim ciągle myśleć i dyskutować, żeby nie zwariować. Wolimy pogadać sobie o tym, co słychać w naszych rodzinach. Na pewno jednak w zespole, głównie podczas treningów, da się wyczuć odpowiednią dawkę agresji, pewności siebie i poczucia wyższości nad rywalem.

Czyli jednak uważacie się za faworytów spotkania w Chorzowie. Jak wysoko wygracie?
Żadnych obietnic odnośnie wyniku pan ze mnie nie wydusi. Szczególnie, że Belgowie to nieprzewidywalny, bo młody rywal. Mogą odwalić wielką kichę, a mogą też zagrać cudownie i pokonać najlepszych.

Bez przesady, przecież tam nie ma wielkich gwiazd, które rozbijałyby rywali w pojedynkę.
Ale nie ma też chłopców z zespołu parafialnego. Proszę popatrzyć w jakich klubach ci goście grają. Bayern Monachium, Ajax Amsterdam czy Sevilla nie kupowałyby nieudaczników.

Przez osiem lat gry w Belgii poznał pan doskonale mentalność tamtejszych piłkarzy. Jacy to ludzie?
To goście, których można wystraszyć i ustawić na boisku. Jednak nie kuksańcami w bok czy też brutalnymi faulami lub okrzykami w tunelu przed meczem, a siłą spokoju. Myślę, że jak będziemy taktycznie przygotowani, to rywali obleci tchórz i nie dadzą rady strzelić choćby jednego gola.

Powszechnie wiadomo, że Holendrzy nie lubią się z Belgami. Czy w zwiazku z tym u Leo Beenhakkera widać przed tym meczem większą mobilizację lub zdenerwowanie?
Nie, selekcjoner to spokojny i taktowny facet, prawdziwy światowiec. Nie daje po sobie poznać jakie kierują nim emocje. Wie co powiedzieć, jak i kiedy. A poza tym opinię o nienawiści między tymi dwoma narodami są mocno przesadzone. Mnie wydaje się, że jest między nimi atmosfera rywalizacji a nie wzajemnej niechęci.

Wszyscy dookoła właśnie pana pytają o Belgów. Nie ma pan tego dośc?
Trochę tak, ale z drugiej strony myślę sobie tak: chłopie, grałeś w Beneluksie przez lata, znasz ten zespół jak mało kto, więc kogo jak nie ciebie mają zaczepiać dziennikarze? Przecież nie Artura Boruca. No i tak przekonując sam siebie jakoś daje radę i nie irytuję się, gdy po raz setny słyszę pytanie: a co pan sądzi o Belgach?

Porozmawiajmy o Euro 2008. Czy uważa pan, że macie szansę, żeby zamieszać w tym turnieju? Wielu kibiców i ekspertów sądzi, że awans do mistrzostw to wszystko, na co was stać.
Tak mówią tylko jacyś frustraci. Prawdziwy fan zawsze wierzy w swoją drużynę, nawet po porażce 1:3 z Finlandią.

Jak długą drogę przeszliście jako drużyna od tamtego meczu?
Przez te czternaście miesięcy staliśmy się innymi piłkarzami. Dojrzalszymi. Po wygranych z Belgią czy Portugalią nabraliśmy pewności siebie, a po porażce z Armenią zrozumieliśmy znaczenie słowa pokora. Każde z tych spotkań czegoś nas nauczyło. To zaprocentuje w Euro 2008. Właśnie dlatego nie zgadzam się z ludźmi, którzy mówią, że nie przejdziemy do drugiej rundy tego turnieju. Trzeba w siebie wierzyć. Przecież po laniu od Skandynawów wielu myślało: Polska się skończyła. Okazało się, że to nieprawda. My już wtedy wiedzieliśmy, że możemy być mocni. Ale nikt tego głośno nie przyznawał. I nic dziwnego. Gdybym we wrześniu 2006 roku powiedział, że na dwie kolejki przed końcem grupy A będziemy jej liderami, to albo postulowanoby o wyrzucenie mnie z kadry, albo o odesłanie do szpitala psychiatrycznego.

Mistrzostwa Europy to rzeczywiście lepszy, bardziej wyrównany turniej od mundialu?
Możliwe. Tu sito eliminacji jest niezwykle szczelne. Frajerzy się nie przebiją. Kwalifikują się tylko mocne drużyny, między którymi niemal nie ma różnicy w umiejętnościach. W Austrii i Szwajcarii wygra ten zespół, który będzie najsilniejszy psychicznie.



























Reklama