Czy awans do finałów mistrzostw Europy z Polską to dla pana coś wyjątkowego, czy może sukcesy tego kalibru już panu spowszedniały?
To jeden z największych sukcesów w mojej karierze trenerskiej, ale miałem takich miłych chwil kilka. Czuję się wyjątkowo, bo pamiętam jak kiepsko to się wszystko zaczęło. Nasz start - mecze z Finlandią, Serbią - był bardzo, bardzo zły, a towarzyszyła mu fatalna atmosfera. Mówię także o mediach, bo chyba dziewięćdziesiąt procent dziennikarzy było do nas nastawionych negatywnie. Jestem zadowolony z postawy piłkarzy, którzy wykonali wspaniale swoją pracę. W okolicznościach, o których mówię, nie było łatwo dodawać im pewności siebie, nie było łatwo budować drużynę zdolną wygrywać. A jednak się udało, uwierzyli i dokonali wielkich rzeczy. Osobiście jestem bardzo szczęśliwy, że daliśmy radość tak wielu Polakom

Jakie były Pana pierwsze słowa po wejściu do szatni?

Czasami nie trzeba nic mówić, żeby coś powiedzieć. Ja nic nie mówiłem. Każdy przeżywał tę radość na swój sposób, a była ona ogromna. Wiele emocji i szczęścia, a w szatni lał się szampan, co po mnie widać i tak naprawdę nie było okazji na przemówienia. Nagadałem się w przerwie. Awansowaliśmy do mistrzostw Europy pierwszy raz w historii polskiej piłki i to wielki sukces tych zawodników.

Dlaczego nie wybiegł pan na środek boiska aby świętować z piłkarzami? Publiczność skandowała pana imię.
Nie pchałem się dziś na środek boiska, bo to nie moje miejsce, to oni przede wszystkim zasłużyli na tę radość. Kiedy przegrywamy z Finlandią, nie chowam się, jestem z nimi, bo mnie potrzebują. Dziś mnie nie potrzebowali, dziś odbierali nagrodę za swój wysiłek. A ja się cieszę razem z nimi. Oczywiście kiedy piłkarze zaczęli mnie podrzucać w górę, to było OK. Jestem w doskonałej formie fizycznej, sprawny i silny, nie mam z tym problemu. Podobało mi się.

Co było przełomowym momentem w meczu z Belgami?
Mimo awansu, chcę powiedzieć, że nie jestem zadowolony z naszej gry, bo w pierwszej połowie zostawialiśmy zbyt wiele miejsca Belgom. Zresztą już dziesięć minut przed końcem pierwszej części gry podjąłem radykalne decyzje, co przyniosło skutek. Przesunąłem Ebiego Smolarka do ataku, a Jacka Krzynówka na lewą stroną i od razu było trochę lepiej. Pierwsza bramka była wynikiem błędu Belgów, druga po naszej ładnej akcji. Wcześniej prezentowaliśmy się okropnie, traciliśmy piłkę w każdej cześci boiska, nie dało się na to patrzeć. Nakazałem pilniejszą grę w obronie i w ogóle większą ostrożność. To nie jest moja ulubiona wizja futbolu, nie chcę oglądać Żurawskiego wracającego się do drugiej linii, ale czasami trener musi być praktyczny. Postanowiłem zapomnieć o stylu i powiedziałem piłkarzom: myślcie, jak przetrwać. To wbrew mojej naturze, zawsze chcę grać po swojemu, ale czasem nie masz wyjścia. Zapominasz o poziomie widowiska, szukasz jakiejkolwiek drogi do wygranej. Najlepiej tej najkrótszej.

Czy nie zrobił pan błędu wystawiając w pierwszym składzie Wojciecha Łobodzińskiego zamiast Jakuba Błaszczykowskiego? W pierwszej połowie grał on fatalnie...

Czasem musisz stracić dziesięć złotych, by po jakimś czasie wygrać dwadzieścia. Łobodzińskiego obserwowałem cały tydzień, na treningach wyglądał fantastycznie. Nie wszystko jednak można przewidzieć. Nie jest łatwo zgadnąć, jak konkretny zawodnik zniesie presję. Nie zawsze jakość występu zależy tylko i wyłącznie od umiejętności, czy też formy w jakiej zawodnik się znajduje.

Schodzącego z boiska Ebiego Smolarka podniósł Pan do góry. Co mu Pan powiedział?
Tu nie chodziło o słowa, wyraziłem w ten sposób swoją radość, mój szacunek dla jego roboty. Z Ebim znamy się od długiego czasu, razem pracowaliśmy w Feyenoordzie. Mam z nim szczególne relacje i bardzo mu ufam. Jestem szczęśliwy, bo zrobił wiele dobrego dla naszej drużyny.

Chce pan coś powiedzieć swoim krytykom?

Ave Cezar! Pozwólmy im mówić...

Naprawdę czuje się pan w Polsce niedoceniany?
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Miałem na myśli tylko pierwsze miesiące mojej pracy tutaj, kiedy nam nie szło. Byłem zły, ale się nie obrażałem. Zawsze wierzę w to co robię. Teraz jest wspaniale.

W analogicznej sytuacji do obecnej, kilka lat temu po awansie na mundial, drużyna Engela potraktowała ostatni mecz w eliminacjach jak przykry obowiązek i przegrała w kiepskim stylu z Białorusią. Teraz może być podobnie w Belgradzie...

Nie sądzę, by piłkarze się rozluźnili i potraktowali ostatni mecz z Serbią ulgowo. Zamierzam coś ogłosić piłkarzom przy śniadaniu. Powiem tak: to nie koniec, to początek. Na razie zaledwie awansowaliśmy do turnieju finałowego, a on się nawet nie rozpoczął. Ale o tym, co zrobię, by zagrać na Euro więcej niż trzy mecze, wolałbym z wami pogadać dopiero za jakiś czas.





















Reklama