Drugą osobą, która cudem uniknęła pobicia jest Jacek Paszulewicz, były piłkarz krakowskiej Wisły.

Wraz z Michalskim pojechał on na stadion GOSiR-u w Gdyni, by obejrzeć mecz Pucharu Polski na szczeblu regionalnym, w którym zmierzyły się Bałtyk Gdynia i rezerwy Lechii.

Reklama

Kiedy Michalski i Paszulewicz stali obok ławki rezerwowych, po drugiej stronie boiska zaczęła zbierać się grupa kibiców Arki. Michalski zauważył to pierwszy i, nie chcąc prowokować arkowców, postanowił - wraz z Paszulewiczem - opuścić stadion.

"Spokojnym krokiem poszliśmy w stronę bramy wyjściowej. Kiedy się obróciłem, chuligani biegli już w naszym kierunku. Zaczęliśmy uciekać, każdy do swojego auta. Moje stało bliżej, udało mi się odpalić i wyjechać na ulicę. Jacek nie miał tyle szczęścia. Wsiadł, ale nie zdążył ruszyć i chuligani na niego napadli" - opowiada Michalski, którego cytuje gazeta.pl.

Reklama

Paszulewicz zamknął się w samochodzie, a bandyci kopali w szyby i drzwi, próbując dostać się do środka. "Mogłem wrzucić wsteczny i przejechać im po nogach, to może czegoś by się bandyci nauczyli. Mam nadzieję, że nie jest to początek czegoś bardzo złego, bo nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby bito piłkarzy" - mówi były zawodnik "Białej Gwiazdy".

Ani Michalski, ani Paszulewicz nie złożyli jeszcze zawiadomienia o napaści, ale zamierzają to zrobić. Na razie jednak sprawcy rozpłynęli się we mgle...