W zakończonym wczoraj sezonie piłkarskiej Ekstraklasy na trybunach pojawiło się w sumie ponad 2,7 mln kibiców. To niespełna 10 proc. więcej niż rok wcześniej, gdy na krajowych stadionach swoich ulubieńców dopingowało 2,5 mln fanów. Tytuł frekwencyjnego lidera po kilku latach odzyskała warszawska Legia. Przez 19 kolejek stołeczny zespół wspierało łącznie ponad 400 tys. kibiców, co daje średnią ponad 21 tys. osób na mecz. Z pierwszego na drugie miejsce spadł poznański Lech, na którego mecze przychodziło średnio ok. 17 tys. kibiców (o ponad 3 tys. mniej niż przed rokiem), a trzecie miejsce zajęła Lechia Gdańsk, która minimalnie wyprzedziła krakowską Wisłę. Na spotkaniach tych klubów stadion zapełniało przeciętnie 12–13 tys. osób.
O ile 10 lat temu, przy małych i starych stadionach, podobne wyniki można byłoby uznać za bardzo dobre, o tyle dziś statystyki są druzgocące. Największy problem mają Lech, Lechia i Śląsk Wrocław. Ich stadiony kosztowały łącznie ok. 2,5 mld zł, a właściciele każdego roku wydają kolejne miliony na utrzymanie 40-tysięczników. Podczas spotkań ligowych kolosy z reguły nie zapełniają się nawet w połowie. Najgorzej na tle całej Ekstraklasy wypada klub z Dolnego Śląska, którego stadion w ubiegłym sezonie wypełniał się zaledwie w 20 proc. Budowa wrocławskiego giganta na Euro 2016 od początku wzbudzała wiele kontrowersji. Dziś jest już jasne, że we Wrocławiu powstał obiekt zbyt duży na lokalne potrzeby. – Na wyniki frekwencyjne wpływ mają wyniki sportowe. Niestety, te nie były w sezonie 2015/16 najlepsze, i stąd frekwencja niższa, niż oczekiwaliśmy. Klub akcjami promocyjnymi, m.in. wśród dzieci czy seniorów, robił wszystko, aby ją poprawić – tłumaczy Krzysztof Świercz, rzecznik Śląska Wrocław.
Ze swoich wyników nie powinny być zadowolone także władze Jagiellonii Białystok, której pachnące nowością trybuny o pojemności 22 tys. miejsc przez cały sezon zapełniały się w zaledwie 45 proc. Przedstawiciele klubu przekonują, że to niezły wynik. – Frekwencja była gorsza od oczekiwań, ale powodem jej spadku w stosunku do ubiegłego roku były przede wszystkim słabsze wyniki drużyny. Mimo to Jagiellonia w tym sezonie miała pod względem frekwencji piąte miejsce w Ekstraklasie i uważamy to za dobry rezultat. Średnia frekwencja na poziomie 10 tys., jaką uzyskaliśmy w kończącym się sezonie, to nasz cel minimum – wyjaśnia Agnieszka Syczewska, wiceprezes zarządu klubu z Białegostoku. Na Podlasiu 40 proc. sprzedaży zapewniły karnety, które w przeliczeniu na pojedyncze mecze są znacznie tańsze od jednorazowych wejściówek. Podobne statystyki spłynęły do nas z pozostałych klubów Ekstraklasy.
Słaba frekwencja to w praktyce stracone miliony złotych. Jeśli przyjmiemy, że średnia cena biletu na spotkanie Legii wynosi ok. 40 zł, warszawski zespół w samym tylko sezonie 2015/16 mógł zarobić o ponad 7 mln zł więcej. Znacznie większa kwota przeszła koło nosa właścicielom Śląska Wrocław. W ich przypadku słaba frekwencja pomniejsza potencjalny budżet o 20 mln zł. W sumie, według naszych szacunków, klubowe budżety mogły urosnąć o grubo ponad 100 mln zł, co w przypadku polskiej piłki klubowej jest zawrotną kwotą. To, co jednak udało się klubom uzyskać, w znacznej mierze było zasługą Legii, która przyciągała na stadiony zdecydowanie najwięcej kibiców. W dziewięciu przypadkach przyjazd „Wojskowych” przyniósł frekwencyjny rekord. Podczas konfrontacji Legii z Lechem w Poznaniu na trybunach zasiadło 41,5 tys. osób. Dla porównania drugie co do wielkości widowisko, mecz Legii z Piastem w Warszawie, przyciągnęło ponad 12 tys. kibiców mniej.
Reklama
Sposobem na puste trybuny miała być reforma rozgrywek Ekstraklasy przeprowadzona w sezonie 2013/2014. Według koncepcji rady nadzorczej Ekstraklasy SA (reforma obowiązuje do dziś i będzie obowiązywać w przyszłym sezonie) po 30 kolejkach liczba punktów dzielona jest przez dwa, a kluby trafiają do dwóch grup: mistrzowskiej i spadkowej. Zgodnie z założeniami zmiana systemu miała zagwarantować większe emocje w końcówce sezonu i pomóc w zapełnianiu pustych miejsc. Liczby dowodzą, że pomysł się nie przyjął. W grupie spadkowej w dodatkowej rundzie na mecze chodzi mała liczba kibiców, podobnie jak w fazie zasadniczej. W grupie mistrzowskiej frekwencja idzie w parze z ostatnimi wynikami drużyny – te, które biją się o puchary, mogą liczyć na tłumy. Drużyny, które nie walczą już o nic, wciąż narzekają na niską frekwencję. Taka sama prawidłowość pojawiała się przed wprowadzeniem kontrowersyjnych zmian.
Reklama
Naszym zdaniem reforma nie wpłynęła na frekwencję na stadionach – ucina Agnieszka Syczewska z Jagiellonii Białystok. Z większym entuzjazmem do nowego pomysłu podchodzą włodarze mniejszych klubów. – Dzięki zmianom w systemie rozgrywek jest więcej meczów o stawkę. Pokazuje to ten sezon, w którym przed ostatnią kolejką nie była rozstrzygnięta sytuacja mistrzostwa Polski, udziału w pucharach czy spadku. To może przyciągać na stadion – przekonuje Krzysztof Ufland, rzecznik prasowy Pogoni Szczecin. Wtóruje mu Marcin Zarębski z Podbeskidzia Bielsko-Biała. – Mieliśmy o cztery mecze więcej niż w przypadku ligi z 30 kolejkami, co daje łącznie ponad 20 tys. kibiców więcej. Licząc najprostszą średnią 5 tys. na mecz, jest to bardzo wymierny zysk – mówi rzecznik „Górali”.
Pustki na stadionach stawiają pod znakiem zapytania sens budowania kolejnych, dużych i drogich obiektów. W przyszłym roku do użytku zostanie oddany zmodernizowany Stadion Śląski, który pomieści ponad 50 tys. kibiców. Docelowo mecze ma na nim rozgrywać chorzowski Ruch. Ten sam klub ma dziś problem z zapełnieniem 9-tys. obiektu przy ul. Cichej. Władze urzędu marszałkowskiego już szukają alternatywy, bo wiadomo, że z piłki nożnej chorzowski kolos się nie utrzyma. W grę wchodzą duże imprezy lekkoatletyczne i koncerty. Jak podało radio RMF FM, koszt modernizacji Stadionu Śląskiego ma wynieść 586 mln zł. Trwa także budowa stadionu łódzkiego Widzewa, który będzie kosztował ok. 140 mln zł i pomieści 18 tys. kibiców. W planach jest również kilka innych obiektów, m.in. budowa lub modernizacja stadionu w Szczecinie.