DZIENNIK GAZETA PRAWNA: Czy przyszłoby panu kiedyś do głowy, że zagrożenie terroryzmem, o którym wciąż się mówi, słyszy i który budzi strach, będzie jeszcze miało miejsce w wielkim sporcie? Chodzi o to, co się dzieje we Francji, ale również o panikę związaną z wirusem zika przed Igrzyskami Olimpijskimi w Brazylii.
WŁODZIMIERZ SZARANOWICZ: Sport daje inne wartości i odbiór świata. Jest pozbawiony strachu. A jeśli już pojawia się ryzyko, to jest ono czysto sportowe. Myślę, że w obecnym świecie będziemy musieli żyć z takimi zagrożeniami na co dzień, dopóki nie rozwiążemy kluczowych problemów cywilizacyjnych. Igrzyska Olimpijskie w 1972 r. były obarczone atakiem terrorystycznym w Monachium, gdzie terroryści porwali izraelskich sportowców. Od tamtego czasu Międzynarodowy Komitet Olimpijski wprowadził znakomitą prewencję przeciwko takim wydarzeniom. Oczywiście dziś sytuacja na świecie się skomplikowała, a zagrożenie terroryzmem wobec zwykłych ludzi jest bardzo realne. Uważam jednak, że to nie może wpłynąć na turnieje sportowe. Nie powinniśmy się wciąż zastanawiać, czy przekładać z tego powodu mistrzostwa i igrzyska. Tak samo z poddaniem się presji, by mecze przeprowadzać bez widowni. To byłoby spełnienie oczekiwań terrorystów, a nie ludzi zafascynowanych sportem. Na szczęście bilety we Francji są wyprzedane, będą więc pełne stadiony. W kraju utrzymuje się stan wyjątkowy i wierzę, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem.
Terroryści nie zabili ducha sportu?
Absolutnie nie. Dlatego że wszystko, co robią, ostatecznie obraca się przeciwko nim. To dobra formuła do tego, by sport był swoistym zaczynem do naprawiania świata.
Reklama
„Piłka jest okrągła, a bramki są dwie” – czy to twierdzenie pozostaje aktualne? Czy świat wielkiego biznesu i nowoczesnych technologii nie sprawił, że wszystko się dużo bardziej skomplikowało?
Reklama
Piłka nożna, którą ja poznawałem, na podwórku jako dziecko, była skórzana i miała tzw. cycek, który trzeba było włożyć do środka, by móc grać. Cała zabawa była niezwykle romantyczna. A dziś mamy technologię goal-line oraz wirtualne rozgrywki. No i najważniejszy fakt, że piłka stała się potężną machiną przemysłową. Na cały biznes składają się gigantyczne wyceny obiektów sportowych, akcji klubów notowanych na giełdzie oraz wartości zawodników. Z kolei FIFA jest jedną z najpoważniejszych korporacji na świecie. To organizacja tworząca własne zasady oraz rygory i my musimy się im poddawać. Jest to jednocześnie jedna z najbardziej restrykcyjnych organizacji sportowych, z jaką mieliśmy kiedykolwiek do czynienia. Ich opłaty licencyjne są tak wyśrubowane, że telewizje bardziej muszą zajmować się stroną przychodowo-komercyjną niż samą treścią programu. To wręcz szalone i definitywnie przeszkadza w odbiorze piłki. Nastawienie sportu na zysk szkodzi mu i pozbawia ludzkiego rysu – swoistego kontaktu z zawodnikami.
A kto pana zdaniem zarabia najlepiej na dużych imprezach sportowych?
Śmietankę spijają przede wszystkim wielkie organizacje sportowe. Do niedawna MKOl był ubogim krewnym UEFA i FIFA, dziś zarabia znacznie więcej z licencji niż one. Z drugiej strony FIFA potrafi w ciągu czterech lat wypracować sobie 4 mld euro zysku i daje z tego 200 mln euro państwu jak RPA, które potrzebowało olbrzymich pieniędzy na organizację Mistrzostw Świata. To jak jałmużna, patrząc na to, ile zostało w ich kieszeni.
No właśnie, sportowcy już nawet nie są celebrytami, są produktami.
Według mnie dzisiejszy sport jest zniekształcony. Zawodnicy zapewne też woleliby się uwolnić spod tego pręgierza bycia gwiazdami na sprzedaż. Przyjemniej by im się grało w sytuacji, gdy nie noszą na sobie aż tylu obciążeń reklamowych. Na pewno chcieliby się bawić w sport w inny sposób, pomimo iż są przecież beneficjentami takiego świata sportu. Na szczęście wielu z nich potrafi obecnie dobrze wykorzystać swój czas i zapewnić sobie zamożną przyszłość. Fantastycznie korzystają z mediów i tego, iż ich popularność nie niesie żadnych ograniczeń. Nie są oni bowiem postrzegani rasowo ani nie są zaangażowani politycznie – są po prostu swoistymi nośnikami czegoś szerszego – mają dzięki temu dużą wolność.
Mamy obecnie manię Lewandowskiego: plakaty, reklamy, książki, mecze – prawie wyskakuje z lodówki. Od czasu Adama Małysza nie było takiej obsesji na punkcie polskiego sportowca. Dla młodzieży powstały obiekty do grania, orliki z prawdziwego zdarzenia, o których dorośli mogli tylko pomarzyć. Ale one wciąż często stoją puste.
Optuję za tym, by stworzyć system zagospodarowania tych orlików. Jest coraz więcej grup sportowych organizujących szkółki piłkarskie na takich boiskach. Z czasem one przyniosą efekty, których oczekiwaliśmy, budując te tereny do gry. Lewandowski zaczynał pewnie gdzieś w małym klubie, grając na betonie albo na piasku. Ponieważ nie istniał system do łowienia talentów, to niewiele brakowało, by on przepadł w gąszczu innych graczy. Chodzi o moment, kiedy przeszedł z Varsovii do Legii, miał kontuzję i trafił do Pruszkowa. Zawsze mieliśmy wielki problem z wyłuskiwaniem talentów. Pamiętam, jak Adidas organizował kiedyś Predator Cup. Z Pawłem Janasem, ówczesnym trenerem Legii, obserwowaliśmy 8–10-latków. Ileż fantastycznie utalentowanych chłopaków tam było. Dziś wielkie kluby, jak Barcelona, mają swoje wielkie akademie dla młodych. To kierunek, który musimy obrać, jeśli chcemy zbudować sobie solidną bazę graczy. Wcale nie musimy szukać blisko przykładów dobrych praktyk. Czesi i Słowacy już teraz mają znacznie lepszy system szkolenia niż my.
Które dyscypliny sportu są według pana najbardziej niedofinansowane w Polsce?
Jest w tej chwili tendencja, by tworzyć mapy zdolności sportowej. W Kanadzie był program, który sprawdzał, które dyscypliny mogły przynieść medale Igrzysk Olimpijskich dla kraju. Na jego podstawie preferowano faworytów i dokładano im więcej funduszy. Anglicy ocenili, że największe szanse na sukces mają ich kolarze i w związku z tym również przyznano im większe pieniądze. Medale mają dziś zatem konkretną cenę. Najdroższy medal kosztował Brytyjczyków 10 mln euro. W Polsce najbardziej niedoszacowane są te dyscypliny, które nie pojawiają się w mediach. To te bez sukcesów sportowych. Wegetują i jeszcze bardziej zmniejsza się ich szansa na sukces. Na szczęście tendencja powoli się zmienia i zaczyna się zauważać wszystkie obszary. To dobrze, bo przecież nikt nigdy nie umie przewidzieć, gdzie urodzi się wielki talent i jaką dyscyplinę wybierze. Nawet po pierwszych sukcesach Adama Małysza w 1996 r. nie dało się przewidzieć, że nastąpi era małyszomanii i wielki boom na skoki narciarskie, które popularnością przez chwilę przyćmiły nawet piłkę nożną. Kiedy pokazywałem dane dotyczące oglądalności skoków zachodnim kolegom, mówili, że to niemożliwe. Nie ma bowiem kraju europejskiego, w którym jakakolwiek dyscyplina biła popularność piłki nożnej.
Czego kibice oczekują obecnie od komentatora sportowego? Czy nowe technologie coś zmieniły w pana pracy?
Kiedyś w większym stopniu komentator musiał być nieco narratorem wyjaśniającym zasady gry. Odnośnie do nowych technologii to mam do nich dość wstrzemięźliwy stosunek. Jestem zdecydowanie fanem analogowych sprzętów. Wolę budować emocje w taki sposób, jak sam je odczuwam. W pewien sposób dziennikarz musi przeżywać momenty samodzielnie, a potem przetworzyć je i wydać z siebie coś, co jest wytworem jego wyobraźni, ale także stosunku emocjonalnego do sportu i życia. Sport jest bowiem potężną emanacją naszej codzienności. Trzeba zatem bardzo umiejętnie badać nastroje społeczne, kiedy się siada do komentowania. Doświadczyłem tego podczas ery Małysza, kiedy oczekiwania wobec niego były tak ogromne, że musiał dźwigać bagaż wielu znaczeń, z którymi się zresztą nie zgadzał. Uważał, że ludzie narzucają mu niepotrzebną symbolikę dla jego wyczynów sportowych. Wydaje mi się, że dzisiejszy widz, siadając do oglądania sportu, chce przede wszystkim emocji. Chce przeżyć widowisko. Jest zmęczony, często rozdrażniony pracą, życiem i tym, co się dzieje wokół niego. Ma ochotę przez moment mieć święty spokój, odnaleźć radość wspólnoty – i to jest coś, co sprawia, że sport ma tak wielką moc budowania relacji międzyludzkich. To jest uniwersum, w którym najistotniejsze jest to, co jest niezmienne i nie poddaje się żadnej weryfikacji.
Z perspektywy czasu: czy warto było w Polsce organizować Euro 2012?
Oczywiście, że tak. Po pierwsze, w końcu mieliśmy jakieś terminy. Na pewno nie udałoby się zrobić całej tej infrastruktury sportowej i pozasportowej bez tego bata ciążącego nad urzędnikami. Nie mielibyśmy zatem stadionów, które sprawiły, że polscy piłkarze nie są już tak bardzo niedoszacowani jak kiedyś. Dzięki Euro 2012 udało się zrobić wielki krok do przodu w rozwoju sportu. Pojawił się pozytywny trend, który spowodował budowę kolejnych obiektów w Białymstoku, Zabrzu czy remonty stadionów Widzewa i ŁKS-u. To obecnie miejsca, które będą kreować nową jakość polskiej piłki. Nasze nowe stadiony mają dobrą infrastrukturę i potrafią zapewnić wspaniałe show. Kibice czują się na nich znacznie lepiej, bo mecze ogląda się na nich po prostu pysznie.
A propos rozgrywek i pieniędzy – kiedy do TVP wróci Liga Mistrzów?
Wróci, bo taka jest kolej rzeczy – raz ją mamy, a raz tracimy. Działamy w warunkach rynkowych i czasem telewizja jest w gorszej sytuacji finansowej. Ostatnie wydarzenia pokazują jednak, że weszliśmy bardzo ekspansywnie na rynek wydarzeń sportowych. Przy okazji Euro 2016 transmitujemy 11 najważniejszych spotkań, w tym otwarcie oraz trzy mecze Polaków. Prawa czteroletnie do transmisji nabył Polsat i niemożliwe było, żebyśmy jako telewizja publiczna bez abonamentu rywalizowali z tak potężnym bytem komercyjnym. Wiedzieliśmy jednak, że oczekiwania widzów były ogromne. Nikogo nie przekonywało tłumaczenie, że nie mieliśmy pieniędzy. Szkoda tylko, że tak głównie mówili ludzie, którzy nie płacą abonamentu za radio i telewizję. Negocjowaliśmy prawa do meczów na bieżąco i według mnie to wielki sukces TVP, że udało się uzyskać prawa do pokazania tylu spotkań. Natomiast w przyszłości nie chcemy dopuścić do takich sytuacji i dlatego kupiliśmy już cały pakiet praw do następnych Mistrzostw Europy i Świata, łącznie z eliminacjami. Chcemy też utrzymać na antenie MŚ w lekkiej atletyce oraz Igrzyska Olimpijskie.
Jak pana zdaniem reprezentacja Polski poradzi sobie na Euro 2016?
Intuicja podpowiada mi, że nasz zespół dojrzał do tego, by już zacząć grać o stawkę – ale w piłce potrzeba też nieco fartu. Pamiętam 1974 r. i zagranie argentyńskiego bramkarza do swojego obrońcy ręką, które przejął Grzegorz Lato – zaczęliśmy dzięki temu od prowadzenia. Potem było już z górki. Jest jakiś rodzaj energetyczności, czegoś pozazmysłowego w ludziach sportu, że jak złapią dobry fluid, to dalej wszystko już im się udaje. Chciałbym, żeby na początku Polacy nie męczyli się z Irlandią, tylko żeby ją po prostu zjedli na śniadanie. Potem powalczymy z Niemcami i Ukrainą – ale szanse na sukces mamy bardzo duże.
Pana typ na początek?
Wygramy z Irlandią 3 do 1.
A kto będzie królem strzelców?
Jeśli dojdziemy do półfinału, to oczywiście Robert Lewandowski.