Najbardziej w cenie są Polacy. Przepisy PLS dopuszczają możliwość gry w jednym zespole tylko trzech obcokrajowców, co sprawia, że opłaca się sprowadzać jedynie gwiazdy, a w najgorszym razie solidnych wyrobników. Płaci się już tylko za jakość, a tę najszybciej oferują Polacy. Reprezentant kraju może liczyć na roczne zarobki w okolicach miliona złotych za sezon, a przecież przez kilka miesięcy w roku nie ma go w klubie! W tym czasie promuje się w reprezentacji, za co zarabia rzecz jasna oddzielnie.

Reklama

Do miesięcznej pensji dla przyszłych olimpijczyków dochodzi startowe, premie od sponsora (Polkomtel) i premie za zwycięstwa. Każda wygrana w Lidze Światowej oznacza 800 dolarów, czyli w każdy weekend reprezentant może dostać 1600 dolarów. Nie jest to może dużo, ale gdy pomnożymy tę sumę przez sześć kolejnych weekendów, zaczyna ona wyglądać co najmniej okazale. W tegorocznych rozgrywkach, a finał odbędzie się przecież w katowickim Spodku, pula nagród wynosi 25 milionów dolarów, z czego zwycięzca może zarobić nawet dwa miliony. Polacy nie ukrywają, że mają chrapkę na sukces. I na kasę.

"Liga Światowa to impreza komercyjna, wymyślona po to, by zarobiła federacja FIVB i federacje krajowe. Wszyscy to wiemy, nie ma więc chyba nic dziwnego w tym, że chcielibyśmy mieć spory udział w podziale zysków. Zdajemy sobie sprawę, że każdy kraj płaci 800 tysięcy dolarów wpisowego, że robi to u nas Polski Związek Piłki Siatkowej, ale przecież ma on też godziwe dochody z organizacji meczów. Bez nas nie byłoby tych tłumów kibiców, zasługujemy więc na nagrodę" - mówi DZIENNIKOWI kapitan kadry Piotr Gruszka. Być może reprezentanci po lipcowym finale podzielą między siebie milion dolarów! A jest ich tylko osiemnastu plus sztab trenerski...

Najwięcej zarobić można jednak w klubach. "Ceny w tym sezonie są prawdziwym szaleństwem. Nie wiem, czy nie dojdzie do przegrzania koniunktury" - mówi Konrad Pakosz, wiceprezes Wkręt-Metu Częstochowa. A jednak jego klub w poprzednim sezonie płacił prawie 200 tysięcy euro amerykańskiemu atakującemu Brookowi Billingsowi, powyżej 130 tysięcy euro zarobili także Phil Eatherton i zwolniony przed końcem rozgrywek Riley Salmon. Teraz częstochowianie chcieli pozyskać jednego z najlepszych polskich atakujących, związanego kiedyś z Wkręt-Metem Grzegorza Szymańskiego. Oferowali podobno 800 tysięcy złotych, ale przebił ich mający w budżecie 8 milionów, głodny sukcesów PZU AZS Olsztyn.

Reklama

Szymańskiemu i zaliczanemu do ścisłego grona najlepszych rozgrywających świata Pawłowi Zagumnemu zaoferowali prawie po milion złotych. Netto, czyli tak naprawdę ok. miliona trzystu tysięcy. To najwyższe kontrakty w PLS. Nawet ikona francuskiej siatkówki, pozyskany przez BOT Skrę Bełchatów Stephane Antiga, ma otrzymywać 230 tysięcy euro rocznie. Na podobne zarobki może też liczyć Mariusz Wlazły, którego bełchatowianom udało się przekonać do pozostania w kraju, choć rosyjska Iskra Odincowo oferowała mu milion euro za trzy lata gry - pisze DZIENNIK.

"Sum oczywiście nie potwierdzam, nie rozmawiamy na ten temat, ale cieszę się, że zatrzymaliśmy Mariusza i że Antiga zamienił Majorkę na Bełchatów - mówi Konrad Piechocki, wiceprezes mistrzowskiej BOT Skry, która chce w tym roku zagrać w Final Four Ligi Mistrzów. By osiągnąć cel pozyskała reprezentacyjnego środkowego Daniela Plińskiego. To ścisła czołówka na tej pozycji, a przy okazji nie blokuje on miejsca dla kolejnego obcokrajowca. Skra zrezygnowała bowiem z brązowego medalisty mistrzostw świata Jewgienija Iwanowa. Kiedyś przyjście tej klasy obcokrajowca do Polski nie byłoby możliwe, teraz nasze kluby przebierają w ofertach menedżerów. W 10 rosyjskich klubach grać może tylko 20 "innostrańców", kto więc tam nie trafi, patrzy na Włochy lub Polskę. A Serie A poziom jest trochę wyższy, ale kasa niższa, a sezon bardziej wyczerpujący. Kto więc nie szuka już wielkich sportowych wyzwań, wybiera PLS.

Polacy są także w cenie na rynku piłkarskim. Z Wisłą Kraków negocjuje obecnie Andrzej Niedzielan i być może podpisze on najwyższy kontrakt w historii polskiej ligi. Klub spod Wawelu bardzo chce nakłonić napastnika NEC Nijmegen do powrotu do kraju. By tak się stało, nie może żałować pieniędzy, bo te są jednak na razie znacznie większe na zachodzie. Dość powiedzieć, że Jerzy Dudek, negocjujący teraz z Realem Madryt, w Liverpoolu otrzymywał prawie 30 tysięcy funtów (około 150 tysięcy złotych). I to nie rocznie, nie miesięcznie, a tygodniowo... To jednak najwyższa europejska półka.

Reklama

"Sumy, które pojawiły się w PLS, mogą robić wrażenie, ale przecież mówimy o wicemistrzach świata. Nic dziwnego że się cenią. Nie zgodzę się jednak z opinią, że zarabiają lepiej niż piłkarze. Nie mają przecież pieniędzy za złożenie podpisu pod kontraktem, nie dostają premii meczowych" - wylicza Piechocki.

Popatrzmy: najwyższe kontrakty piłkarzy w polskiej ekstraklasie to ok. 250 tysięcy euro. Ale grając w dobrym klubie, jak Edson w Legii, czy Mauro Cantoro w Wiśle, można wytargować jeszcze tzw. wyjściówki (czyli premie za każdy występ) i brać udział w podziale ok. 100 tys. złotych za każdy wygrany mecz (zawodnicy Zagłębia zgarniali nawet po 200 tysięcy za trzy punkty). Tych jest 30 w sezonie, więc suma kontraktu może się znacznie powiększyć. A przecież - przy całym szacunku dla Brazylijczyków, Argentyńczyków i polskich gwiazd futbolowych - nie mają oni szans na olimpijski medal. Nie powinni więc narzekać. Tym bardziej, że na igrzyskach ich nie będzie, a siatkarze pojadą do Pekinu w roli jednego z faworytów.

Siatkarze są lepszej sytuacji niż piłkarze także z tego powodu, że w kadrze zespołu jest ich dwunastu i tylko tylu bierze udział w podziale budżetu zespołu. W futbolu liczba ta bywa podwójnie większa. Poza tym kontrakty w PLS podpisuje się najczęściej na jeden sezon. Po każdym jest więc możliwość negocjacji kontraktu lub nieodpłatnej zmiany klubu. Klub piłkarski często płaci i to niemało za nowego zawodnika, przeznacza więc mniej na jego zarobki.

Znaczny postęp pod względem zarobków zrobili ostatnio trenerzy piłkarscy. Maciej Skorża może podobno liczyć w Krakowie na 45 tysięcy miesięcznie, jeszcze więcej otrzymuje w Gdyni Wojciech Stawowy, Orestowi Lenczykowi sporo skłonny jest zapłacić Bełchatów, by tylko został on w tym mieście jeszcze przez rok. Rekordzistą ligi jest zapewne Czesław Michniewicz, najbardziej rozchwytywany szkoleniowiec w Polsce, ale jego kontrakt to ścisła tajemnica.

W każdym razie doszliśmy do sytuacji, kiedy szanujący się ligowiec - niezależnie w jakiej dyscyplinie - nie zaczyna rozmowy na poziomie niższym niż suma z czterema zerami miesięcznie. A z przodu raczej nie powinno być cyfry niższej niż trzy lub cztery...