Polskie siatkarki po raz drugi awansowały do Final Six prestiżowego cyklu i znowu zagrają w chińskim Ningbo. Trzy lata temu pod wodzą Marco Bonitty wygrały tylko jeden mecz i zajęły ostatnie miejsce. W tym roku wygrały aż siedem spotkań i awansowały do elity z trzeciego miejsca. Ale ten bilans jest mylący. Po pierwsze biało-czerwone zdobywały punkty przede wszystkim z zespołami z dołu tabeli, po drugie mecze z Japonkami i Brazylijkami przegrały po słabej grze.
Nic dziwnego, że przed rozpoczęciem turnieju w Ningbo Matlak odbył z zawodniczkami poważną rozmowę. - Nie było żadnych krzyków i pretensji. Spokojnie powiedziałem, co mi się nie podoba. Nie możemy tchórzyć przed Brazylijkami. Wiem, że one prezentują poziom z innej planety, ale to nie znaczy, że mamy siedzieć jak mysz pod miotłą, nie podejmując walki - grzmi selekcjoner i od razu dodaje: - Byłbym głupi, gdybym zarzucał dziewczynom brak determinacji i zaangażowania. One po prostu są już bardzo zmęczone. Nie mamy czasu na normalne treningi, zawodniczkom brakuje świeżości - wylicza selekcjoner, który największe pretensje ma do doświadczonych zawodniczek. Nie wymienia ich nazwisk, ale wiadomo, że chodzi przede wszystkim o atakujące Katarzynę Skowrońską-Dolatę i Joannę Kaczor. Poniżej możliwości grają także rozgrywające Katarzyna Skorupa i Milena Sadurek.
- Może warto dać więcej szans młodym? Tylko czy udźwigną ciężar? - głośno myślał Matlak. - Dla tych szczypiorków uczestnictwo w Final Six to wielkie doświadczenie.

CZYTAJ TAKŻE: To kolejny hit transferowy Polonii Warszawa

Reklama