"Nie otrzymałem tej dymisji i w jednym z wywiadów trochę żartobliwie stwierdziłem, że kiedy nie mam wypowiedzenia z pracy i ono nie działa, to znaczy, że na ten moment trenerem reprezentacji jest ten, którego właśnie wybrali i ten, który już był" - powiedział w rozmowie z PAP Matlak.

Reklama

Jak podkreślił, jego odwołanie z funkcji selekcjonera reprezentacji jest też bezpodstawne. Dodał, że z niesmakiem słucha argumentów, którymi Polski Związek Piłki Siatkowej kierował się podejmując decyzję o jego dymisji.

"Pan Przedpełski pewne rzeczy opowiada na swój użytek. Skoro komuś się dało wypowiedzenie z pracy bezpodstawnie, to teraz trzeba do tego jakąś ideologię dorobić. Ile oni teraz muszą poprawiać po mnie, posprzątać ten cały bałagan, jakiego narobiłem - to wszystko są +pijarowskie+ wypowiedzi" - stwierdził.

Szkoleniowiec nie wyklucza, że cała sprawa może znaleźć swój finał w sądzie.

"Zdaję sobie sprawę, że wcześniej czy później moje odwołanie dojdzie do skutku. Pytanie tylko, czy zostało ono dokonane zgodnie z prawem. Jeśli związek myśli, że tak, to dobrze, ale ja uważam inaczej, bo mój kontrakt jest cały czas ważny. Nie chciałbym iść z tym do sądu, bo to nic przyjemnego, ale nie ja spowodowałem tę sytuację. Związek uważa, że popełniłem tragiczne przestępstwo, ja natomiast nie za bardzo mam prawo głosu, by się wytłumaczyć. To nie jest eleganckie, co dzieje się wokół mojej osoby, i o co się mnie oskarża" - powiedział.

Reklama

Matlak przyznaje, że frekwencja na pierwszym zgrupowaniu była kiepska. Ostatecznie na Puchar Jelcyna do Jekaterynburga pojechało zaledwie 11 zawodniczek.

"Zespół został na szybko +sklecony+, ale dziewczyny póki co nie kompromitują polskiej siatkówki, choć podobno jechały jak na skazanie. Moim zdaniem nie było więc powodu, żeby od razu z tego robić takie zamieszanie. Tym bardziej, że jest to turniej towarzyski i trenerzy innych reprezentacji też dają szansę gry młodym zawodniczkom. Mieliśmy faktycznie problem ze składem, jeśli chodzi o ilość, ale od 16 lipca jest kolejne zgrupowanie i tam już miały dołączyć dziewczyny" - wyjaśnił.

Reklama



Kilka siatkarek, wcześniej powołanych, po sezonie poddało się operacjom. Dlatego na obozie w Szczyrku zabrakło m.in. Eweliny Sieczki, Mai Tokarskiej, Sylwii Wojcieskiej i Gabrieli Wojtowicz. Patrycja Polak z kolei dostała negatywną opinię z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. Karolina Kosek poprosiła o zwolnienie, bowiem pisała pracę magisterską, natomiast z powodów osobistych dłuższy urlop otrzymała Izabela Bełcik.

Były selekcjoner przypomniał, że nie posiada żadnych instrumentów, by zmusić zawodniczki do gry w reprezentacji. "Dlatego czasami muszę iść na kompromis. I jeśli któraś z dziewczyn prosi mnie o dodatkowe dwa tygodnie wolnego, bo chce się podleczyć, czy też z innych powodów, to muszę się zgodzić, bo inaczej wówczas w ogóle może nie przyjechać na zgrupowanie. Poza tym często jest tak, że po sezonie kluby wysyłają swojego zawodniczki na leczenie. To kluby utrzymują zawodniczki, a więc decydują gdzie i kiedy będą one operowane. Sam byłem przez 40 lat trenerem klubowym i wiem jak to wygląda" - tłumaczył Matlak.

Zdaniem Matlaka sporym kłopotem jest konieczność ogłaszania szerokiej kadry na World Grand Prix siedem tygodni przed początkiem turnieju.

"Nie ma się pewności, czy zawodniczki, które w tej chwili są po operacji i się leczą, wyzdrowieją do tego czasu. Z drugiej strony łatwo jest w ten sposób zamknąć komuś drogę do kadry, a Grand Prix jest najważniejszym turniejem przed mistrzostwami Europy. Dwa lata temu miałem taki przypadek z Natalią Bamber, której nie powołałem na Grand Prix z powodu kontuzji. Ona wyzdrowiała szybciej niż zakładaliśmy i wówczas były do mnie pretensje, dlaczego jej nie zabrałem" - podsumował szkoleniowiec.