Po akcji ratunkowej wyraził żal, że nie było żadnych szans, aby pomóc Tomaszowi Mackiewiczowi.

W rozmowie z PAP, przy okazji wydania jego książki "Spod zamarzniętych powiek" (współautorstwa Dominika Szczepańskiego), podkreślił, że jeśli do wspinaczki podchodzi się profesjonalnie, to trzeba być w formie "na okrągło".

Reklama

To nie jest tak, że nic nie robię, obrastam tłuszczem, a na hasło +wyprawa+ zaczynam się ruszać. Cały czas trzeba być w gotowości. Uwielbiam sport, ale nie trenowanie z zegarkiem w ręku. Jednak jak coś robię, to na maksa. Ćwiczę sześć razy w tygodniu według ułożonego planu. Gdy biegnę, daję z siebie wszystko. I nie ma wymówek, że tego dnia nie mam czasu, pada śnieg czy deszcz, jest mróz czy upał. Wychodzę z założenia: im więcej potu teraz, tym mniej łez w górach – zaznaczył.

34-letni Bielecki, który jako pierwszy na świecie stanął zimą na szczytach Gaszerbrum I (9 marca 2012) i Broad Peak (5 marca 2013), a ponadto na wierzchołku Makalu (30 września 2011) i K2 (31 lipca 2012) przyznał, że lubi skrajności, przeciwności i nie narzeka na trudne warunki.

Reklama

Spałem na kartonie i w hotelu pięciogwiazdkowym – wspomniał. Uważa, że zdrowa ambicja jest potrzebna, ale trzeba mieć pokorę do gór. Jestem maleńkim żuczkiem, który robi swoje i szybko schodzi. Określenie zdobywca mi osobiście nie pasuje. Ja tej czy innej góry nie zdobyłem, nie mam jej, ona tam została, a jedynie była łaskawa, że pozwoliła mi wejść na jej wierzchołek – wyjaśnił.

Czy rozpoczynając wspinaczkę, zdaje sobie sprawę, że może zginąć? Owszem, byłem w sytuacjach, kiedy toczyła się gra o życie. Ale... Czy wsiadając do samochodu za każdym razem myślimy o wypadku? Ile osób ginie na drogach dziennie, tygodniowo, miesięcznie... – powiedział wybitny himalaista młodego pokolenia.

Reklama

Bielecki podkreślił, że jest szereg zasad, które należy bezwzględnie przestrzegać, a każdy krok trzeba stawiać z rozwagą, niezależnie od tego, czy wspinamy się na ośmiotysięcznik, czy też turystycznie na Giewont, Kasprowy Wierch, Rysy.

Nie mamy oczywiście wpływu na naturę, jak chociażby na lawiny. Bywałem w takich sytuacjach. Na przykład w Pamirze. Gdy się wygrzebałem spod śniegu, poruszałem palcami, nogami, rękoma, potem zadałem sobie kilka pytań: jak się nazywam, co robię i gdzie jestem. Potrafiłem na nie odpowiedzieć. To mnie uspokoiło. Niebezpieczne są seraki, wielotonowe bryły lodu. One nie wybierają między słabą a silną osobą. Zabijają każdego – zaznaczył.

W jego ocenie trzy lata wspinaczki w ukochanych Tatrach były bardziej niebezpieczne od himalajskich ośmiotysięczników. Tam zimą można dostać solidnie w kość. To nie jest przypadek, że mamy najlepszych na świecie alpinistów. W Tatrach, jak w mało których górach, w ciągu dwóch godzin można mieć cztery pory roku. Nie ma tylko lodowców i szczelin, ale są takie sportowe wyzwania, które wypełnią całe życie.

Mając 13-16 lat myślał - jak przyznał - że jest nieśmiertelny, wspinał się z młodzieńczą fantazją, bez żadnego doświadczenia.

To przychodziło później. Każda wyprawa była lekcją. Dużo czytałem, fascynowała mnie historia podboju najwyższych gór. Kiedy dla jednych bożyszczem jest Messi czy Ronaldo, to dla mnie Kukuczka, Kurtyka, Wielicki... – wspomniał urodzony w Tychach Bielecki, mieszkający obecnie w podpoznańskiej wsi Łopuchowo.

Swą drogę od górniczych Tychów na najwyższe góry świata opisał w książce "Spod zamarzniętych powiek". Jak podkreślił, ta książka to także hołd bohaterom i twórcom polskiego himalaizmu zimowego oraz jego partnerom, którzy za swoją miłość do gór zapłacili cenę najwyższą: Kamil Michalik, Ali Kuś, Gerfried Goschl, Cedric Hahlen, Nisar Hussain Sadpara, Mahdi Amidi, Krystian Dziurok, Sławomir Wróblewski, Tomasz Kowalski, Maciej Berberka, Ernestas Marksaitis, Artur Hajzer, Grzegorz Kukurowski. „Nigdy o nich nie zapomnę” – zapewnił.

Gdy Bielecki skończył 15 lat, usłyszał od starszego taternika, że kiedyś będzie z niego świetny wspinacz. Jeśli wcześniej się nie zabije. A od ojca, dziś emerytowanego górnika: "Możesz zostać w życiu, kim chcesz. Byleby nie górnikiem".

Prawie sześć lat temu, 9 marca 2012 roku, Bielecki wraz z Januszem Gołąbem, dokonali pierwszego zimowego wejścia na Gaszerbrum I w Karakorum. Wyprawą kierował Artur Hajzer, który poniósł śmierć na tej górze w lipcu 2013 roku. Wcześniej, 5 marca, Maciej Berbeka, Tomasz Kowalski, Artur Małek i Bielecki jako pierwsi weszli zimą na Broad Peak. Podczas zejścia ze szczytu śmierć ponieśli Berbeka i Kowalski.

Prezes Polskiego Związku Alpinizmu Piotr Pustelnik powiedział, że uczestniczący w akcji ratunkowej na Nanga Parbat jego koledzy (oprócz Bieleckiego i Urubki w zespole byli Jarosław Botor i Piotr Tomala) wykazali się niebywałą odwagą, siłą i profesjonalizmem.

Ich postawa jest godna podziwu i uznania. Chłopcy zrobili to we wspaniałym stylu. Akcja górska przebiegła w znakomity sposób. Zrobili wszystko, co mogli, bo więcej w tej sytuacji, w tych warunkach i w tym składzie osobowym wykonać już się nie dało. Dali z siebie wszystko, a nawet więcej. Chwała im za to! – ocenił zdobywca korony Himalajów i Karakorum (wszystkie 14 ośmiotysięczniki).

Bielecki i Urubko w bardzo szybkim tempie dotarli w nocy z soboty na niedzielę do Revol, oczekującej na pomoc na wysokości około 6000 m. Następie w końcowym odcinku ewakuowali Francuzkę do obozu pierwszego, skąd przez Skardu doleciała do stolicy Pakistanu Islamabad, a we wtorek pod wieczór do Genewy i szpitala w Sallanches we Francji.