Zaskoczyła pana propozycja startu w wyborach złożona żonie przez Platformę Obywatelską?
Nie, choć w związku z tym mieliśmy teraz troszkę nieprzyjemną historię. Jedna z gazet wydrukowała zdjęcie żony i napisała, że startuje z listy jakiejś partii, nie wiem nawet co to za partia. Do tego analiza, że raczej żadnych szans nie ma, bo ta partia wcale nie wejdzie do Sejmu i porównanie z moimi wynikami sportowymi... Żona napisała sprostowanie, bo to wszystko nieprawda.

Reklama

Później dowiedziała się, że rzeczywiście startuje jakaś Izabela Małysz, ale Izabela to jej drugie imię. I tylko do wyborów, by troszkę zwiększyć swoje szanse zdecydowała się go używać. Skąd więc zdjęcie mojej żony i cała historia? Mam nadzieję, że zostanie to wyjaśnione, bo to kolejne zachowanie nie fair w stosunku do nas. A my jesteśmy w zasadzie na co dzień apolityczni. Interesuję się wprawdzie trochę tą polityką, patrzę, co się tam w kraju dzieje, ale nie mieliśmy nigdy zamiaru, ani ja, ani Iza startować w żadnych wyborach.

Gdyby jednak żona chciała kandydować, poparłby ją pan?

Już przed tymi wyborami przyszła propozycja z naszego regionu, ale to raczej z góry było skazane na niepowodzenie. Nawet jeśli Iza dostałaby się do parlamentu, wiązałoby się z zamieszkaniem na stałe w Warszawie. A ponieważ teraz mamy tak dużo różnych obowiązków, nie wchodzi to w rachubę.

A w przyszłości?

W tym momencie na pewno nie. A nikt nie może powiedzieć nigdy. Nie wiesz, do czego skłoni cię sytuacja czy dany moment. Teraz jest tak, ale kiedyś może wszystko diametralnie się zmienić. Ja nie chcę o tym obecnie myśleć, nie mam do tego głowy. Nie chcielibyśmy się angażować w politykę, choć rozumiem, że politycy i partie szukają różnych sposobów, by przyciągnąć więcej ludzi i uzyskać jak największe poparcie.

Ale na wybory idziecie?
To na pewno!

Trudno dziwić się PO, skoro podobno na zakupy w państwa sklepie z odzieżą klientki przyjeżdżają nawet z Warszawy...
Przyjeżdżają z różnych miejsc. Nie wiem, czy akurat specjalnie z Warszawy, żeby się potem móc pochwalić, że kupowali u Małyszów. Ale jest dużo turystów czy ludzi przyjeżdżających do Wisły na weekend, którzy chętnie zaglądają do nas i coś tam kupują.

Traktujecie to jako kolejne źródło dochodu czy hobby?
To firma żony. Ona od kiedy skończyła szkołę, była w domu. A każdemu potrzebne jest jakieś zajęcie. Jesteśmy na tyle finansowo dobrze ustawieni, że nie ma konieczności, żeby Iza poszła do pracy u kogoś. Jeśli ma możliwość zrobienia czegoś dla siebie, co ją ekscytuje, to czemu nie. A że lubi się stroić, lubi się ubierać, wybór był prosty. Mieliśmy na początku klientów zdziwionych, że nie mamy ciuchów sportowych. Małysz? To dlaczego nie ubrania sportowe, tylko odzież kobieca? Więc od niedawna mamy też trochę ubrań tej marki, która ubiera obecnie kadrę. Fajnie to schodzi.

Pan staje czasem za ladą?

Nie. Od czasu do czasu jedziemy wspólnie po towar, pomagam w zakupach. Ale gdy tylko pojawię się w sklepie, to od razu jest zamieszanie. Kobiety przychodzą z mężami, oczywiście ci chcą autografy, zdjęcia, itd. Może to by przyciągało ludzi, ale piernik wie, czy zjawialiby się po to, by coś kupić, czy spotkać mnie. W sklepie ważny jest utarg, a nie ruch... Dlatego nie staję za kasą.

Jak wygląda sprawa ze zmianą domu?
Czekamy. Kupiliśmy działkę w Wiśle, czekamy na wpisy w księgach wieczystych. Dopiero potem zaczniemy coś działać, ale nie prędzej niż wiosną.

Będziecie budować dom od nowa, może dla większej rodziny?

Na pewno bardziej praktyczny. Nawet tak mówią: pierwszy dom buduje się dla wroga, drugi dla przyjaciela, trzeci dla siebie. Ten nowy będzie drugi, w którym zamieszkamy. Kupiliśmy bowiem parę lat temu budynek, gdzie mieszczą się teraz firma i galeria. Dach nam się spalił, musieliśmy wyremontować całą górną część. To można uznać za budowę drugiego. Może ten obecny będzie już tym wymarzonym. Mamy taką nadzieję. Czekamy na projekt, mamy pewne propozycje, ale decyzje podejmiemy dopiero po wykreśleniu mapek. Za to atmosfera przy załatwianiu formalności w tym momencie jest zupełnie inna niż była wcześniej. Czujemy dobre chęci gminy, powiatu. Mam nadzieję, że sprawy które czasem trwają latami, uda się załatwić sprawnie.

Co ze starym domem?
Żartowaliśmy, że powinien go kupić deweloper, który nas stamtąd wykurzył. Stawia obok nas domy tak wysokie, że ich lokatorzy maja nas jak na patelni. Trochę to wszystko potrwa, zanim się przeprowadzimy. Potem ja pewnie będę kończył karierę. Co zrobimy ze starym? Na razie nie ma planu. Jesteśmy w takiej sytuacji finansowej, że stać nas na wybudowanie drugiego domu bez sprzedaży pierwszego. Nie musimy się zadłużać czy szybko sprzedawać. Jest to pewien komfort. Choć czasem nas już cholera bierze z tymi budowami obok nas. To jest okropne. Nie pomaga proszenie. Betoniarki, ciężarówki blokują drogę. Co chwilę nie ma prądu, gazu... Mam nadzieję, że ten upragniony spokój znajdziemy w nowym miejscu.

Okolica jest przyjemniejsza?
Domy są tam już pobudowane, sąsiedzi mieszkają, więc niespodzianek nie będzie. To plus.

Spokojne, dobre miejsce dla sportowego emeryta? Sam wspomniał pan o końcu kariery. Ten dzień się zbliża?

Małymi kroczkami. Mam już prawie 30 lat. Mimo że bym nie chciał, muszę o tym myśleć. Jestem coraz starszy, a nie młodszy. Nie jest aż tak, że odejdę z dnia na dzień czy za kilka miesięcy. Ale zaczynam sobie układać plany.

Chyba na czas dopiero po igrzyskach olimpijskich?
Złoto olimpijskie kusi każdego sportowca. Pożyjemy, poczekamy, zobaczymy. Cele w życiu trzeba mieć, mam nadzieję, że motywacji mi nie zabraknie.

Taką motywacją może być to, że Kamil Stoch zaczyna ostro atakować pana pozycję w Polsce.
Odniósł już swoje pierwsze zwycięstwo podczas ostatniego konkursu letniej Grand Prix, w którym pan ze względu na chorobę teścia nie mógł wystartować.

Oglądałem te konkursy. Szczerze mówiąc w ogóle o tym nie myślałem, że mnie tam nie ma. Cieszyłem się, że Kamil Stoch fajnie skakał, myślę, że zimą będzie tak samo daleko latał. To już nie chodzi o rywalizację między mną, a Kamilem, ale o Puchar Świata. Jeśli więcej Polaków będzie zdobywać tam punkty, zajmować miejsca w czubie, to będzie coś fantastycznego. Trener Lepistoe po zwycięstwie Stocha powiedział: miejmy nadzieję, że tworzy nam się zespół. Że będziemy również jednymi z najlepszych na świecie, jeśli chodzi o drużynę.

Nie jest panu przykro, że już szukamy następcy Małysza?
Dlaczego miałoby mi być przykro? Ja żyję skokami od kiedy pamiętam, ten sport uprawiam prawie od kołyski. Gdy skończę karierę chciałbym przyjść na skocznię i oglądać takich zawodników jak Kamil i nie tylko, bo mamy naprawdę bardzo dużo młodych, fajnych chłopaków, jak choćby Murańka, Byrt czy Zniszczoł. Oni na razie startują w młodszych kategoriach wiekowych i wygrywają zawody za zawodami. Dla mnie byłoby wielką przyjemnością po zakończeniu kariery oglądać ich skoki, wspierać ich. Tyle, ile bym mógł. Jeśli ktoś całe życie poświęcił skokom, to choćby nie wiem jak się zarzekał, ciągle będzie chciał brać w tym udział, nie odchodzić za daleko od skoczni.

Dlatego tak dopingował pan Kamila.

Po każdym konkursie wysyłałem mu SMS z gratulacjami i ze swoimi, nie nazwałbym tego uwagami, ale komentarzami. Że ten skok był super, bardzo mi się podobał... Kamil odpisywał. Fajnie, fajnie to wyglądało. Szkoda jeszcze, że tylko Kamil tak błysnął. Zawsze nie tylko zawodnicy, trenerzy, ale i kibice mówią, że to wszystko super, ale czemu przeważnie tylko jeden Polak pokazuje się w konkursie? Oglądając te zawody postawiłem się w sytuacji kibica przed telewizorem i u mnie też pojawił się niedosyt. Wiem, że chłopaki mają potencjał. I Piotrka Żyłę było stać na więcej, i Maćka Kota, i Marcina Bachledę. Mogli być w 30. Było to widać po wynikach na treningach, o czym wiem, bo czasem zajrzałem do internetu. Ich skoki były super. A gdy przyszły zawody, tak jakby coś im odcięło. Myślę, że dużą rolę odgrywa tu kwestia psychiki. Może przydałaby im się praca z psychologiem? Wiem to ze swojego doświadczenia, że na treningach jest dobrze, a potem przychodzą zawody i za bardzo chce się odnieść sukces. A to się tak nie da. Nie tędy droga, ale sami sobie może z tym nie poradzą.

Tak się jakoś układa, że Stoch świetnie skacze, jak pana nie ma.

Myślę, że to się wkrótce zmieni. Może jest spowodowane tym, że gdy mnie nie ma, oczekiwania wobec niego rosną. Musi przejąć obowiązki lidera zespołu i potrafi to zrobić. Mam nadzieję, że zimą będzie tak, że i moja, i jego forma będą na takim poziomie, że będziemy we dwójkę, a może we trójkę i czwórkę, bo to nasze wielkie marzenie, zajmować miejsca w 30.

Na razie forma Stocha pozytywnie wpływa na rywalizację na treningach.

Ja jeszcze się cieszę z tego, że jemu sława nie odbija. Nie staje się zarozumiały po takich sukcesach, jakie mu się ostatnio zdarzyły. On jest cały czas normalny i to jest bardzo ważne. Ja tego doświadczyłem. Znam wielu takich zawodników, którzy jak raz dobrze skoczą, to potem wręcz nie idzie się z nimi dogadać. Kamil jest zupełnie inny i śmiało mogę mu wróżyć wielką karierę.

Nie zmarnuje też swojego talentu, jak się zdarzało niektórym naszym zawodnikom...
Jest zupełnie innym człowiekiem niż mistrz świata juniorów Mateusz Rutkowski, którego pewnie ma pan na myśli. To są dwa przeciwieństwa, nie boję się o to.

Stoch jest zupełnie innym zawodnikiem niż pan, ale w Klingenthal oddał skok w typowym dla pana stylu. Podgląda pana na treningach?
Nie wiem. Jeśli mnie podpatruje i stara się coś naśladować, pewne moje nawyki, to ja się z tego cieszę. W takim razie jestem przydatny. Nie tylko sam dla siebie, czy dla Polski, ale również dla innych zawodników.

W ten weekend zmierzyliście się ze Stochem w mistrzostwach Polski w Zakopanem. Bał się pan porażki? Nie. Z powodu trudnej sytuacji w rodzinie nawet o tym nie myślałem. Ale nawet gdybym nie stanął na podium? To co by się takiego stało? Nic! W tym momencie Kamil jest w bardzo wysokiej formie i to dobry sygnał przed zimą. Powalczyliśmy i jak było każdy wie...

Międzynarodowa Federacja Narciarska wycofała się z pomysłu sprawdzenia nowej formuły zawodów. Konkurs miał składać się z 3 serii.
To był pomysł trenerów. Hannu Lepistoe tłumaczył mi, że w razie gdyby na prowadzeniu znalazła się przypadkowa osoba, zawsze jest mniejsze prawdopodobieństwo, że powtórzy dobry skok jeszcze dwa razy. Ale to byłoby wyzwanie dla organizatorów. A jeszcze większe dla telewizji, bo głównym problemem jest czas antenowy. Już teraz, nie mówię nawet o zawodach rozgrywanych w trudnych warunkach, wszystko musi iść bardzo sprawnie i szybko, żeby udało się pokazać to w telewizji. Było więc do przewidzenia, że to nie będzie proste. Szkoda, że nie spróbowali. Można by zobaczyć przynajmniej, jak to mogłoby wyglądać w rzeczywistości.

Walter Hofer twierdzi, że to za poważna zmiana by sprawdzać ją w jednym, dwóch konkursach.
Ale sprawdzili tak system KO obowiązujący w Turnieju Czterech Skoczni. Też na początku planowano, że wejdzie to do całego Pucharu Świata. A nadal stosuje się tylko podczas tego turnieju. Z jednej strony jest to może bardziej widowiskowe, bo robi się z tego pojedynek: walczysz tylko z jednym zawodnikiem. Ale musisz jednocześnie skoczyć tak dobrze, by w drugiej serii walczyć o zwycięstwo ze wszystkimi, którzy pozostali. Trzy serie można było sprawdzić w praktyce, byłby materiał, doświadczenie jak to funkcjonuje. Ale to ich sprawa.