46. w rankingu ATP Paire, który słynie z tego, że świetne występy przeplata bardzo słabymi, w piątek regularnie nękał Polaka skutecznymi skrótami oraz minięciami. Lepiej spisywał się też w polu serwisowym.

"Zagrał dziś absolutnie kosmicznie. Miał +dzień konia+, nie ma co ukrywać. Tak naprawdę po tym meczu mogę być wściekły na siebie tylko z jednego punktu. W pierwszym secie, gdzie miałem +break pointa+, powinienem go wykorzystać. I tylko o to jestem zły na siebie" - powiedział na konferencji prasowej Janowicz.

Na spotkanie z dziennikarzami przyszedł w towarzystwie Guentera Bresnika, który jest jego trenerem-konsultantem. Austriak stał jedynie z boku i nie włączał się w rozmowę tenisisty z dziennikarzami.

Reklama

26-letni gracz wyjawił, że w ubiegłym tygodniu doznał bolesnej kontuzji, która utrudniała mu poruszanie się. Ratunkiem okazał się fizjoterapeuta, który pomógł łodzianinowi odzyskać sprawność.

Reklama

"W sobotę nie byłem optymistycznie nastawiony. Bardziej myślałem o tym, żebym w ogóle mógł wyjść na kort, a nie o walce o zwycięstwo. W czwartek na treningu spotkało mnie coś bardzo przykrego. Trochę +klocki mi się posypały+, ale Torben, który pracuje ze mną od kilku lat w Londynie, wyprowadził mnie z tego. W niedzielę było troszkę lepiej, a w poniedziałek to 98 procent perfekcji. Całe szczęście, że Torben był pod telefonem, bo bez niego wydaje mi się, że dalej miałbym problemy z wizytami w toalecie" - relacjonował.

W głównej drabince Polak znalazł się dzięki skorzystaniu po raz ostatni z tzw. zamrożonego rankingu. Obecnie zajmuje 141. miejsce na liście ATP, ale po występie w Londynie powinien awansować w okolice 110. lokaty.

Reklama

"Powoli, jestem na dobrej drodze. Na pewno trzeba omijać takie sytuacje, jakie przytrafiły mi się w czwartek, bo wtedy wieczorem, w piątek i sobotę miałem ogromny problem, żeby się przemieścić z łóżka do toalety. Sprawiało mi to ogromny kłopot. Było ciężko, ale w niedzielę pojawiło się światełko w tunelu. Zaufałem Torbenowi i było dobrze. Najważniejsze, żeby pozostać zdrowym. Jeśli będę grał systematycznie, to wydaje mi się, że będę piął się w górę w rankingu" - podkreślił.

Janowicz nie zostanie raczej, by kibicować w sobotę Agnieszce Radwańskiej, która będzie wówczas walczyć o awans do 1/8 finału.

"Będę musiał uciekać jak najszybciej, bo w poniedziałek będę mógł już mieć pierwszy mecz w Niemczech. Challenger w Brunszwiku to będzie raczej ostatni turniej, który będzie mi się liczył do klasyfikacji US Open. Potrzebuję ok. 30 punktów, żeby mieć zapewnione miejsce w głównej drabince nowojorskiej imprezy. Więc teraz konieczna jest szybka ewakuacja i jeszcze szybsza adaptacja do kortów ziemnych" - zaznaczył.

Później czekają go jeszcze dwa starty na "mączce". Po zawodach w Niemczech wystąpi w poznańskim challengerze.

"Odpuściłem występ w Hamburgu na rzecz Poznania, a potem zrobię sobie trochę odpoczynku, bo ten okres będzie intensywny. Na razie wiem, że gram trzy turnieje na ziemi. W czasie, gdy będzie turniej w Hamburgu, będę trenować w Austrii, a potem polecę do Kitzbuehel" - wyliczał Polak.

Już po French Open zapowiedział, że rozważa przeprowadzkę do Wiednia, gdzie mieszka Bresnik, a w rozmowie z PAP po drugiej rundzie Wimbledonu przyznał, że nastąpi to już wkrótce. W piątek na pytanie, czy ma już konkretny termin odparł, że takich spraw nie załatwia się w dwa dni.

"Na razie będę szukał mieszkania. Póki co podróżuję tam autem. Lubię jeździć, nie sprawia mi to większej trudności. Droga katowicka nie jest zbyt równa, ale na całe szczęście jest jeszcze prosta, więc można jeździć" - skwitował z uśmiechem.

Spytany, jak długo zamierza zostać w Austrii stwierdził, że jeszcze tego nie wie.