Moje skakanie wzwyż wreszcie się do czegoś przydało. Ale nigdy bym nie pomyślał, że przyda się akurat na igrzyskach w Pekinie. W centrum prasowym trwała właśnie konferencja amerykańskich biegaczy: Jeremy'ego Warinera i Bernarda Lagata. Na widowni, wśród dziennikarzy, siedziała ta największa gwiazda ich lekkoatletyki - Michael Johnson. Rekordzista świata w biegach na 200 i 400 m. Ale samo określenie rekordzista to za mało. Jego wyniki przeszły do historii - 43,18 s na 400 m, i 19,32 na 200. Ten drugi, ustanowiony w finale olimpijskim w Atlancie w 1996 r, to jedno z największych wydarzeń igrzysk w historii. W biegach na 200, 400 i w sztafecie 4 razy 400 m MJ ma cztery złote medale olimpijskie i dziewięć złotych z mistrzostw świata. Medali w innych kolorach nie ma, zawsze wygrywał.

Reklama

Dzisiaj doradza Warinerowi, człowiekowi, który może mu odebrać rekord na 400 m. Dawno nie biega, ale ciągle jest gwiazdą. Po konferencji otoczyli go dziennikarze. Znudzony powiedział do nich kilka zdań i poszedł. Potem na korytarzu długo rozmawiał z jakimś starszym panem. Pomyślałem, że skądś go znam. Jeszcze chwila i przypomniałem sobie - przecież to prezes niewielkiego amerykańskiego klubu z New Jersey, w którym kiedyś skakałem. Do głowy by mi nie przyszło, że jeszcze kiedyś go spotkam i to na drugim końcu świata. "O mój Boże, Rafal, jak się masz" - przywitał mnie Elliott Denman. Po czym odwrócił się do swojego rozmówcy: "Michael, porozmawiaj z moim przyjacielem, skoczkiem wzwyż".

Michael groźnie zmierzył mnie wzrokiem, podał rękę i powiedział: "Można się domyślić, że skoczek. Pewnie chce mi pan zadać kilka pytań? Zgadzam się na pięć". Rozmawialiśmy jeszcze przed finałem stumetrówki, w którym Usain Bolt poprawił rekord świata zwalniając na 70. metrze. Przed Boltem jeszcze start na 200 m, rekord Johnsonowi może być zagrożony. Mimo to MJ jest wielkim kibicem Jamajczyka. "Usain to sprinter perfekcyjny. Superstar. Michael Phelps? Michael jaki? To Usain jest atletą tych igrzysk" - powiedział Johnson na konferencji po biegu na 100 m.

Przez lata był pan niepokonany na dwóch dystansach. Wydaje się, że taka dominacja nad innymi jest niemożliwa.
A ja panu mówię, że wszystko jest możliwe. Każdy sportowiec powinien tak myśleć.

Zaraz pan powie, że wszystko jest możliwe, wystarczy tylko ciężko pracować.
Bo to prawda. Pan ma inne zdanie na ten temat? Skoro pan skakał, to chyba pan wie, na czym to polega.

Reklama

Polega to na tym, że wszyscy ciężko pracują, a wygrywają tylko wybrańcy.
Proszę posłuchać - po pierwsze ciężka praca. Wiem, że to oczywiste, ale bez tego nie osiągnie się wyżyn w żadnej dziedzinie. A już na pewno nie w sporcie. Po drugie - talent, im większy, tym zawodnik ma łatwiej. Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy zawodnik ma niewiarygodny talent. Ale to wciąż za mało. Po trzecie - trzeba rozumieć swoją konkurencję. Poznać ją na tyle, by swoje ciało jak najlepiej przygotować do wysiłku, który czeka je na bieżni. Spełniasz te trzy rzeczy, jesteś mistrzem. Jesteś niepokonany.

Tak po prostu? Przecież to nie może być takie proste.
No właśnie, nie po prostu. Nie wszyscy mają ten nieprawdopodobny talent. Nie możesz kupić talentu w sklepie. Rodzisz się z nim, albo nie. Brutalne, ale prawdziwe. Ja się z nim urodziłem. Ale bywa i tak, że ktoś ma talent, ale źle go wykorzystuje. Trzeba umieć trzeba dopasować wrodzone zdolności do sportu, który się uprawia.

Reklama

A jak utrzymać się tyle lat na szczycie?
Trzeba podejmować w życiu tylko dobre decyzje. Wie pan, są bardzo dobrzy sportowcy, mają talent, ale nigdy nic nie wygrali, bo podejmowali złe decyzje. Na rekord świata czy złoto olimpijskie składa się bardzo wiele czynników.

Dystans 400 m uchodzi za najtrudniejszy w lekkoatletyce. Inni mdleją, wymiotują, a pan nigdy nie wyglądał na zmęczonego.
Można sobie pomóc odpowiednią strategią.

Jak to strategią. Mówi się, że pierwsze 100 m biegnie się na maksa, a potem tylko przyśpiesza.
400 m to niby sprint, ale jednocześnie długi dystans. Jest bardzo dużo miejsca na błędy. I wszystko polega na tym, żeby tych błędów zrobić jak najmniej. Trzeba trenować. No, ale mówiłem już coś panu o ciężkiej pracy, prawda?

Pana bieg z Atlanty na 200 m to wydarzenie, które przeszło do historii sportu. Jak pan to wspomina?
To był największy moment mojej kariery. Gdybym miał wybrać najmilsze wspomnienie, to właśnie 200 m w Atlancie.

Doradza pan Jeremy'emu Warinerowi, który może panu odebrać rekord świata w biegu na 400 m. Są jakieś podobieństwa między wami, czy jesteście zupełnie innymi biegaczami?
Jeremy jest innym typem zawodnika. Znaleźliśmy dla niego odpowiednią, optymalną technikę biegu. Nie może być tak, że skoro ja wykonałem taki i taki trening, to Jeremy go powtórzy i też zostanie rekordzistą. Nic w sporcie tak nie działa. Każdy sportowiec jest inny i każdy musi mieć swój trening, dobrany tylko do siebie. Jeremy jest silniejszy fizycznie ode mnie. Ma większe ode mnie zdolności utrzymania maksymalnej prędkości. Ale nie jest tak szybki na dystansie jak ja byłem. Czyli jego wyścig jest zupełnie, ale to zupełnie inny. Nie można patrzeć na kogoś, nawet na mistrza i wmawiać sobie, że jego trening sprawdzi się też na mnie.

Na konferencji prasowej Bernard Lagat ciągle mówił, a Wariner prawie się nie odzywał, był prawie zawstydzony. On taki jest?
Ludzie chcą, żeby on się uśmiechał i mówił różne rzeczy. A on ma zupełnie inną osobowość. Jakie znaczenie ma na bieżni to, czy jesteś gadatliwy, czy małomówny?

Jeremy też dominował w tej konkurencji, ale niedawno to się skończyło. Podoba się panu jego rywalizacja z LaShawnem Merrittem?
Podoba. Z prostego powodu. To przyciąga jeszcze większą uwagę do 400 m. Jeremy przegrał z LaShawnem nasze amerykańskie eliminacje. Przeżył to bardzo. Jeżeli zwycięzca osiągnie nieosiągalny dla ciebie czas, łatwo pogodzić się z porażką. Ale jeżeli przegra się przez własne błędy i ma się świadomość, że zwycięstwo było w zasięgu, to musi boleć. Jeremy jest po tym wszystkim mocniejszy, nie stracił swojej pewności siebie. Wie, że tutaj może pobiec poniżej 44 sekund. I będzie musiał, Lashawn go do tego zmusi.

Był pan w Polsce, biegał pan u nas na mityngu...
Miało być pięć pytań. Może już wystarczy, ok? Muszę lecieć.