"Dla nas nie ma rzeczy niemożliwych" - powiedziała po ćwierćfinałowym pojedynku z Wiktorią Azarenką Serena Williams. "Jesteśmy najlepsze we wszystkim, do czego się tylko zabierzemy. Kiedyś nasz ojciec grywał w golfa. Czasem nas ze sobą zabierał, szybko okazało się, że mamy do tego smykałkę. Nawet gdybyśmy miały ścigać się na bieżni, też byłybyśmy najlepsze. Uważam, że jeśli w coś mocno wierzysz i jesteś przekonany o swoich umiejętnościach, to nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych" - dodała tenisistka.

Reklama

Czcze gadanie? Półfinał Venus - Safina trwał zaledwie 51 minut, liderka rankingu WTA wygrała jednego gema (było 6:1, 6:0). Statystyki są nieubłagane, przy pięciu asach serwisowych Amerykanki, zero Rosjanki, 16 wygranych piłek i zaledwie sześć rywalki. To nie był mecz, ale przykra egzekucja...

Jelena Dementiewa, rozstawiona w Londynie z czwórką, długo nie dawała za wygraną, dwukrotnie była nawet o krok od zwycięstwa i wyeliminowania Sereny Williams z turnieju, której to spotkanie przez większość czasu wyjątkowo się nie układało. Piłki wzdłuż linii zagrywane z bekhendu nie chciały wchodzić, momentami brakowało szybkości i koncentracji, przed porażką ratował Amerykankę wspaniały serwis. Mimo to wystarczyło i to 27-latka z Florydy zagra w sobotnim finale. Wygrała z Rosjanką 6:7 (4), 7:5, 8:6.

Zaskoczenie? Starsza z sióstr Williams to pięciokrotna triumfatorka Wimbledonu, na londyńskich kortach nie przegrała seta od III rundy turnieju z 2007 roku, a w sobotę stanie przed szansą, by po raz trzeci z rzędu odebrać z rąk księżnej Kentu puchar za zwycięstwo w imprezie. Drugi rok z rzędu zagra w finale przeciwko młodszej siostrze, z którą w WTA Tour stoczy 21. pojedynek. W ich dotychczasowej rywalizacji jest po dziesięć. Serena też nie jest bez szans, na londyńskiej trawie wygrywała pięciokrotnie w dziewięciu występach, w tym dwukrotnie w grze pojedynczej.

Reklama

>>>Radwańska: Serwis Williams był zabójczy

Jednak oglądanie kobiecego tenisa to coraz częściej starta czasu, wyrównane spotkania stojące na wysokim poziomie to rzadkość, w ofercie przeważają jednostronne pojedynki, jak choćby ten z półfinału Venus - Safina. Efekt - niska frekwencja, na meczu ćwierćfinałowym Sereny Williams z Wiktorią Azarenką trybuny były wypełnione w zaledwie połowie. Kibice mają dość, ale problem w tym, że w kobiecym tenisie o takie emocje, jak na meczu Lleytona Hewitta z Andym Roddickiem (w środowym ćwierćfinale), jest niezwykle trudno. Organizatorzy są w kropce, bilety zalegają w kasach, a wymagania finansowe wciąż rosną. W tym roku nagrody dla tenisistów wzrosły o 13 proc., triumfator turnieju odbierze czek na kwotę 850 tys. funtów, i to w czasach kryzysu finansowego i spadającej wartości brytyjskiej waluty.

Ratunek? Władze WTA zupełnie nie radzą sobie z sytuacją i nie wiedzą, jak wybrnąć z impasu. Tenisistki zarabiają coraz więcej, Maria Szarapowa czy choćby siostry Williams to krezuski, które zajmują czołowe miejsca w rankingach Forbesa. Ich roczne przychody obliczane są w milionach dolarów, a głównie pochodzą z reklam i umów sponsorskich. Dziewczyny, mimo że żadna z nich nie przekroczyła nawet trzydziestki, mogłyby rzucić rakietę w kąt i balować do końca swoich dni na jednej z wysp na Pacyfiku. A gra? To tylko zabawa. "Jedyne, co teraz przyciąga jeszcze ludzi do kobiecego tenisa, to że tenisistki epatują seksem" - powiedział Michael Stich, gwiazda niemieckiego tenisa z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku.