"Jak wygląda teraz życie w Groznym? Dwa lata temu do Czeczenii przyleciał Mike Tyson, na lotnisku był uśmiechnięty i wyluzowany. Kiedy samochód jechał przez miasto, kulił się gdzieś w kąciku, a gdy dojechał na miejsce, bał się wysiąść. Takie właśnie wrażenie robi na ludziach Grozny" - opowiada DZIENNIKOWI Mamed Khalidov. Czeczen walczący w polskich barwach w MMA (mieszane sztuki walki).

Reklama

Co w ogóle Tyson robił w Groznym? "Wyobraźcie sobie, że w Polsce ktoś organizuje bokserski turniej najlepszych amatorów Warmii i Mazur, i że jako gość honorowy przyjeżdża Tyson. Tak właśnie było w Groznym. Prezydent Ramzan Kadyrow miał kaprys zaprosić go na turniej do Czeczenii. Tyson zgodził się, bo za sam przyjazd dostał milion dolarów, a Kadyrow dorzucił mu jeszcze hummera" - opowiada Khalidov.

Takie turnieje to w Czeczenii nic nadzwyczajnego. Bo każdy Czeczeniec ma naturę wojownika. "U nas, kiedy chłopak ma siedem, czy osiem lat, to ojciec prowadzi go na trening. Ale nie piłkarski, tylko na judo, boks, albo zapasy. Jesteśmy narodem wojowników. Jak miałem 10 lat to zacząłem chodzić na kung-fu, potem było karate. Oglądałem kasety wideo z walkami w różnych dyscyplinach. Też chciałem tak walczyć. Dlatego teraz mogę powiedzieć, że życie układa mi się dobrze. Robię to, o czym zawsze marzyłem" - cieszy się Mamed.

W naszym kraju nie znalazł jeszcze pogromcy. Szybki, zwinny i zręczny - większość swoich pojedynków rozstrzyga w parterze, zmuszając rywali do poddania się. Tak jak podczas sobotniej Konfrontacji Sztuk Walki, kiedy już na początku pierwszej rundy pokonał doświadczonego Holendra Dave'a Dalgliesha - pisze DZIENNIK.

Reklama

Khalidov do Polski przyjechał w 1997 roku. Zaraz po zakończeniu I wojny czeczeńskiej. "Miałem 14 lat, a w kraju nie było warunków do nauki. W Rosji nie przyjmowali nas na uczelnie. Wtedy dowiedzieliśmy się, że Polacy zapraszają młodych ludzi na studia. Miałem szczęście i dostałem to stypendium. W 1997 r. trafiłem do Wrocławia, do szkoły językowej. Po roku nauki przeprowadziłem się do Olsztyna i rozpocząłem studia. Skończyłem wydział zarządzania i administracji" - opowiada Mamed, który zanim wyjechał przeżył straszne chwile w ogarniętej wojną ojczyźnie.

"Wielu moich starszych o 2-3 lata kolegów zginęło na wojnie. Jedni walczyli, inni stracili życie w bombardowaniach. My zaraz po wybuchu walk wyjechaliśmy z Groznego. Dziadek - głowa rodziny - zadecydował, że mamy schronić się na wsi. Na początku wyglądało to dla mnie, jak jakaś zabawa. Wchodziliśmy z kolegami na dachy domów i oglądaliśmy lecące rakiety, wybuchy. Dopiero, kiedy na miasto zaczęły spadać bomby zorientowałem się, że to coś poważnego. Ale strachu nie czułem. Po 20 minutach bombardowania człowiekowi staje się obojętne, co się dzieje. Potem okazało się, że na wsi nie jest wcale bezpieczniej. Rosjanie wybili wszystkich ludzi z sąsiedniej, położonej 2 km dalej wioski. Widziałem, jak to się zaczęło" - wspomina Khalidov.

"Biegaliśmy po łące i zobaczyliśmy lecące samoloty. W pewnym momencie ktoś z sąsiedniej wioski wystrzelił rakietę w kierunku jednego z samolotów. No i zaraz się zaczęło bombardowanie. Zginęło tam mnóstwo ludzi. Rosjanie myśleli, że to będzie krótka wojna. Pierwszej nocy do Czeczenii wjechało 600 czołgów. Wyjechał jeden... Pozostałe zostały zniszczone, a załogi zabite. Chcieliśmy wyjechać do Rosji, ale granice zostały zamknięte. Koczowały na nich tysiące ludzi, głównie kobiet i dzieci. Rosjanie nikogo jednak nie wypuszczali. Czytałem gdzieś, że jeden z rosyjskich dowódców powiedział, że potrzebują Czeczenii bez Czeczeńców i dlatego wojna była taka bezwzględna. Czy gdybym był starszy to walczyłbym z Rosjanami? Nie wiem. To nie zależałoby ode mnie tylko od dziadka, ale on nie chciał, żebyśmy walczyli" - opowiada Mamed.

Reklama

Khalidov do Czeczenii jeździ regularnie cztery razy w roku. "Na razie w mieście jest spokój, słychać jednak głosy, że to taka cisza przed burzą. Ludzie starają się żyć normalnie. Ale w Groznym już nie czuję się, jak u siebie. Wojna zmieniła ludzi. Stali się nieufni i bardzo agresywni. Rodzice nie chcą jednak wyjeżdżać z ojczyzny. Mówią, że muszą żyć tam, gdzie są groby ich bliskich. Siostry zakładają rodziny i też przeprowadzka im nie w głowie. Kiedy jadę do Czeczenii to staram się, jak najkrócej być w Moskwie. Przesiadam się na pociąg, albo samolot i tyle. Zawsze jednak mam jakieś nieprzyjemności" - mówi.

"Kiedyś przyjechałem do Moskwy o północy. Złapałem na ulicy jakiś samochód i za chwilę przed nami pojawiła się milicja. Nie wiem, jak oni mnie namierzyli. Pokazałem im paszport i pytam o co chodzi? Mam taki sam dokument, jak każdy Rosjanin, bo w nowych paszportach nie ma już rubryki narodowość. Milicjant pokazał mi jednak wpisane miejsce urodznia - Grozny. I jak się to skończyło? Normalnie. Łapówką. Lepiej dać 100 rubli i mieć spokój, niż trafić na jakiś komisariat i siedzieć 48 godzin. W Moskwie wszyscy ludzie z Kaukazu muszą płacić. Ostatnio nie jeżdżę też do Kaliningradu, gdzie mam bardzo blisko z Olsztyna. Cofają mnie z granicy. Mam wrażenie, że celnicy doskonale wiedzą kim jestem. Służby rosyjskie działają także w Polsce. Dlatego nie wypowiadam się na temat polityki. Nie ze strachu o siebie, ale o moją rodzinę, która jest w Groznym" - opowiada Mamed.

Czeczeni interesujący się sportami walki założyli internetową stronę "Chechen Fighters" - trudno jednak na nią wejść, bo ciągle jest blokowana: "Można się domyślić kto, to robi" uśmiecha się Khalidov. W internecie Czeczeni śledzą losy swoich zawodników z całego świata. Dlatego Mamed jest znany w swojej ojczyźnie. "W Groznym walczyłem tylko raz. Przy okazji jakiegoś turnieju boksu tajskiego zorganizowano walkę o mistrzostwo Czeczenii w MMA. Akurat wpadłem na dwa tygodnie do Groznego, więc pomyślałem, że mogę powalczyć. Zdziwiłem się strasznie, kiedy kibice w czasie pojedynku skandowali: <Zabić Polaka!>. Ale i tak wygrałem" -śmieje się Khalidov.

Mamed chciałby w końcu żeby jego sportowe sukcesy przełożyły się na zarobki. "MMA jest popularne w Holandii, Stanach Zjednoczonych, Japonii i Rosji. Tam też są pieniądze do zarobienia. W Polsce za walkę można dostać teraz od 2 do 4 tysięcy zł. Walczę tylko ok. trzech razy w roku, więc żeby wyżyć, muszę pracować jako sprzedawca w jednym z olsztyńskich sklepów sportowych" - tłumaczy.

Khalidov miał propozycję startu w barwach rosyjskich i to za dobre pieniądze, ale odmówił. "Chciałbym jednak walczyć w Moskwie, albo w St. Petersburgu w polskich barwach" - mówi Czeczen, który jeszcze nigdy nie stanął w ringu naprzeciwko Rosjanina. "Walczyłem z nimi, ale w bójkach ulicznych (śmiech). Nie byłoby to dla mnie nic specjalnego. Rosjanina potraktowałbym, jak każdego innego rywala. Jestem człowiekiem religijnym, praktykującym muzułmaninem, ale nie chcę się mścić. Dżihad po arabsku oznacza wysiłek np. dżihad jest jak kobieta rodzi syna. Mój dżihad, to była nauka i ukończenie studiów. Teraz jest nim sport" - wyjaśnia Khalidov.