W kole walczyła też druga z Polek Joanna Fiodorow (OŚ AZS Poznań), ale podopieczna Czesława Cybulskiego uzyskała jedynie 69,87 i została uplasowana na dziewiątym miejscu. Poza podium znalazła się Betty Heidler. Utytułowana Niemka zajęła czwartą lokatę - 73,71.

Reklama

15 sierpnia 2016 roku. To miał być dzień Anity Włodarczyk. I był. Zawodniczka warszawskiej Skry od dwóch lat praktycznie nie przegrała ani jednego konkursu. Jest jedyną kobietą, która przekroczyła granicę 80 m. Kto mógł jej zagrozić? „Chyba tylko ja sama” – mówiła wprost podopieczna Krzysztofa Kaliszewskiego.

Miała rację. Rywalki nie były w stanie jej dorównać. Ale to są igrzyska, a Włodarczyk jeszcze nie stanęła nigdy na najwyższym stopniu olimpijskiego podium. W poniedziałek to się zmieniło.

W Rio de Janeiro Polka była niezagrożona od pierwszej kolejki, chociaż daleko rzuciła także Chinka Zhang. Mistrzyni świata weszła do koła, zakręciła i patrzyła. Młot leciał najdalej ze wszystkich. Wylądował na 76,35. Pochodząca z Rawicza lekkoatletka uniosła w geście triumfu pięść do góry. "Wiedziałam, że ten rzut da mi już medal" - przyznała po konkursie.

Reklama

Ale ona na tym nie zaprzestała. Druga kolejka. Włodarczyk prowadzi. Wchodzi do koła. Mobilizuje się. Spojrzała na murawę, jej wzrok powędrował daleko, daleko. Tam, gdzie widoczna była linia rekordu świata. Tak. To był jej cel. „Jestem zawodniczką ambitną. Interesuje mnie nie tylko złoto, ale też poprawienie rekordu życiowego” – mówiła przed finałem.

A to oznaczało jedno – młot musi wylądować dalej niż 81,08 – to nie tylko „życiówka” Włodarczyk, ale i rekord globu.

Było bardzo blisko. Tablica wyników pokazała 80,40. Polka podskoczyła z radości. To rekord olimpijski. Włodarczyk podeszła do kibicujących jej na trybunach – trenera Kaliszewskiego, lekarza Roberta Śmigielskiego, rodziców, znajomych.

Reklama

Jedno było pewne – złota nikt jej już nie odbierze. Pozostało pytanie, czy w kolejnych czterech próbach Włodarczyk zdoła się jeszcze poprawić. Ci, co ją znali, wiedzieli, że jest w stanie. Miała wiele konkursów, w których z próby na próbę było coraz lepiej. Ale warunki atmosferyczne w Rio były bardzo trudne. Termometr pokazywał 34 stopnie. A koło było w szczerym słońcu, jednak jej to nie przeszkadzało.

Potem wyjawiła, że utkwił jej w pamięci jeden z setek wpisów na portalu od kibiców, który określał poszczególne etapy: wynik na zaliczenie, rekord olimpijski, a po nim świata. "No i tak zrobiłam jak chciał +kolega+" - podkreśliła.

Trzecia kolejka. Włodarczyk weszła do koła. Przeżegnała się. Zakręciła, a młot leciał i leciał... Rekord świata! 82,29! Wielki okrzyk zwycięstwa. Polka złapała się za głowę. Wiedziała, że ją na to stać, ale gdy stało się to rzeczywistością, nie mogła uwierzyć. Podbiegła do trybun. Tam byli wszyscy jej najbliżsi. Kręciła głową z niedowierzaniem. Pokazała na rękawicę – od zmarłej przedwcześnie Kamili Skolimowskiej.

Historia się powtórzyła. „Kama” wygrała olimpijską rywalizację 16 lat temu w Sydney. Teraz za jej przykładem poszła Włodarczyk. Zawodniczka warszawskiej Skry nie chciała na tym zaprzestać. Mobilizowała się na kolejne próby, po czwartej spalonej, w piątej znowu osiągnęła rezultat lepszy od poprzedniego rekord świata – 81,74. Ostatnia kolejka dała wynik 79,60.

Włodarczyk z uśmiechem na ustach wybiegła z koła. Ukłoniła się publiczności, pogratulowała pozostałym medalistkom – Chince Zhang (76,75) i Brytyjce Sophie Hitchon (74,54). Dziennikarzom powiedziała później, że ten medal to także prezent dla mamy w dniu jej imienin, dla rodzinnego Rawicza, ośrodka "Cetniewo" we Władysławowie, gdzie spędza rocznie po 160 dni, dla jej sztabu i polskich kibiców.

To piąty polski medal zdobyty w Rio de Janeiro. Wcześniej złoto wywalczyły wioślarki Magdalena Fularczyk-Kozłowska i Natalia Madaj w dwójce podwójnej, brąz ich koleżanki Monika Ciaciuch, Agnieszka Kobus, Maria Springwald i Joanna Leszczyńska w czwórce podwójnej oraz w wyścigu ze startu wspólnego kolarz Rafał Majka, a w sobotę wicemistrzem olimpijskim został dyskobol Piotr Małachowski.